Obraz Jona Amiela („Osaczeni”, „Jądro Ziemi”) stara się przybliżyć nam genezę „O powstawaniu gatunków” słynnego przyrodnika. Nie ujrzymy jednak tutaj staruszka zatopionego w księgach: w chwili napisania swej najsłynniejszej książki Darwin był całkiem przystojnym mężczyzną w średnim wieku (odtwarzający go Paul Bettany wygląda uderzająco podobnie do pana spozierającego z portretów naukowca z owych lat), borykającym się z problemami natury osobistej, kryzysem wiary i walczącym z zaciekłymi przeciwnikami.
Pisanie w „Darwinie…” tak naprawdę znajduje się na marginesie oglądanych na ekranie wydarzeń. Wątkiem wiodącym są relacje naukowca z umierającą córką Annie, ukochanym dzieckiem (miał ich w sumie aż 10), które odziedziczyło po nim pasję przyrodniczą. Choroba córki wpływa na najważniejsze wybory badacza, poważnie narusza także jego światopogląd – czy to, w co wierzy i co jest w stanie udowodnić, jest prawdą, którą należy ogłosić światu, czy też heretyckie względem Boga teorie spowodowały gniew Najwyższego (jak twierdzi żona Darwina i pewien pastor blisko związany z rodziną) i trzeba je jak najszybciej pogrzebać i skazać na zapomnienie? Amielowi z pomocą świetnego Bettany’ego (w końcu jakaś rola w ambitniejszym repertuarze!) znakomicie udało się pokazać portret miotającego się wśród wątpliwości i wyborów geniusza, który na przemian wątpi w Boga i w samego siebie. Trzeba zresztą przyznać, że obsada spisała się znakomicie (nie bez znaczenia był pewnie fakt, że żonę Darwina zagrała Jennifer Connelly, prywatnie małżonka Bettany’ego).
Film ogląda się bardzo dobrze nie tylko ze względu na aktorów i porządny, ciekawy scenariusz. Zadbano o precyzyjne oddanie wizerunku epoki (kostiumy, scenografia i nietypowe rekwizyty związane z pracą uczonego), zaś wiele kadrów urzeka swą malowniczością (piknik nad strumieniem). Po widowiskowym, ale pustym „Jądrze Ziemi” Jon Amiel ewoluował w dobrym kierunku.
ASPEKTY TECHNICZNE
Oj, zrobi nam się chwilami po angielsku zimno. Zwłaszcza w scenach (utrzymanych w szarościach, zieleniach i granatach), w których Darwin przypomina sobie epizody związane z córką, mające cieplejszy, np. beżowy, koloryt. Jak na film dosyć kameralny przystało, mamy w nim sporą ilość zbliżeń. Nie we wszystkich kadrach da się jednakowo dobrze zauważyć piegi na twarzy Paula Bettany’ego, jego rzadkie, rude owłosienie i żyłki na porcelanowej twarzy Jennifer Connelly, ale w większości scen ostrość jest wystarczająca. Struktura kadrów ma sporo „warstw”, które można wyławiać bez trudu dzięki przyzwoitemu kontrastowi (sceny na cmentarzu czy na statku). Piękną, odbiegającą od reszty filmu, impresjonistyczną oprawę ma scena pikniku, pełna słońca, bieli i żywych kolorów.
Fabuła nie sprzyjała dźwiękowym szaleństwom i tylko w kilku scenach przestrzenność dźwiękowa jest naprawdę zauważalna, podczas gdy normalnie jest dość dyskretna. Dobrze wypadają sceny z uwalnianiem gołębi, sceny na statku czy na plaży. Świetną, mocno uprzestrzennioną w thrillerowym stylu sekwencją dźwiękową są omamy Darwina, w których w jego gabinecie dzieją się dziwne rzeczy. Można się nieźle przestraszyć, gdy z impetem rozpryskuje się szkło pękającego flakonu, a wtórują mu piski ptaków uwalniających się z niego. Jęki płodów zamkniętych w słojach z formaliną i szelest suchych liści wirujących po pokoju dopełniają klimatu.
BONUSY
14 zwiastunów.
Jan / veroika
CIEKAWOSTKI CUDOCYTAT
|