Niewielu jest bowiem męskich reżyserów, którzy tak jak on potrafią wniknąć w kobiecy umysł. Wybierając ekranizację „Lektora”, utrudnił sobie jeszcze bardziej sprawę, bo filmową bohaterkę Hannę, mającą dwie na pozór wykluczające się osobowości, trudno zrozumieć nawet kobiecie. Daldry dokonał sztuki pogodzenia ich ze sobą tak, że Hanna wydaje się realną osobą, a nie postacią fikcyjną. Kiedy wikła się w romans z młodym Michaelem, któremu pomogła na ulicy, jej świat ogranicza się do pracy konduktorki w tramwaju. Jest prosty i wyznaczają go twarde zasady dotyczące czystości i porządku. Romans z chłopcem wyzwala w niej te pokłady kobiecości i zmysłowości, które zdawała się już dawno w sobie pogrzebać. Co więcej, jej umysł zaczyna rezonować z jego umysłem – kobieta odkrywa w sobie upodobanie do literatury pięknej, a czytanie książek na głos staje się miłosnym rytuałem.
Parę lat potem poznajemy inną twarz Hanny, kiedy staje przed sądem oskarżona o zbrodnie wojenne, a procesowi przygląda się Michael. Okazuje się, że jej, tak mu znane, umiłowanie porządku i ślepa skrupulatność doprowadziły do śmierci wielu kobiet z ewakuowanego z Oświęcimia transportu. Czy w Hannie, jego wrażliwej kochance, tkwi morderca i potwór? Pytanie takie stawia sobie jej były kochanek. Czy on w ogóle znał prawdziwą Hannę? Czy w chwilach intymności jej ciało kłamało, bo jak można być jednocześnie i tym, i tym? Czy gdyby niepiśmienna Hanna swą humanistyczną edukację odebrała przed wojną, byłaby mniej podatna na zaczadzenie nazizmem?
W filmie Daldry’ego los jednej osoby staje się metaforą losu większości Niemców zniewolonych ideologią. Może gdyby Niemcy, zamiast palić książki, czytali je, nie doszłoby do holokaustu? Przecież dopiero gdy Hanna nauczyła się myśleć i czuć, studiując losy książkowych bohaterów, mogła poczuć ogrom własnej winy. Czy to właśnie to uczucie czy wstyd przed przyznaniem wszem i wobec, że jest analfabetką, przyczynia się do tego, że przyznaje się do winy? To już kwestia naszej interpretacji i naszego tym razem wyboru.
Nagrodzona Oscarem za rolę pierwszoplanową Kate Winslet zagrała Hannę koncertowo. Jej bohaterka, ewoluując, nabiera wielowymiarowości, a przy tym jest taka banalnie normalna: czasem bezbronna, czasem żałosna, czasem zagadkowa, czasem denerwująca. Nie ma w jej kreacji krzty fałszu, toteż podzielamy bez problemu uczucia Michaela (granego przez lekko kostycznego niestety Davida Krossa, a potem Ralpha Fiennesa), któremu trudno uwierzyć, że mógł pokochać zbrodniarkę.
ASPEKTY TECHNICZNE
Obraz, w którym jedynym minusem są lekko falujące krawędzie, dostosowano kolorystycznie do czasów, w których toczy się akcja. Lata 50., w których zdjęcia są lekko zmiękczone, stoją pod znakiem cieplejszych, bardziej słonecznych kolorów – beżów, oranżów i czerwieni. Późniejsze chronologicznie fragmenty (z lat 80.) utrzymane są w szarawych i niebieskawych zimnych tonacjach, eksponuje się w nich bohaterów w półzbliżeniach i zbliżeniach wydobywających ich bardziej zaawansowany wiek. Sieć zmarszczek czy delikatnych błękitnych żyłek prześwitujących przez cienką skórę na ich skroniach widać idealnie.
Przestrzenność, jaką gwarantuje Dolby Digital 5.1, wystarcza zupełnie w scenach zbiorowych, dziejących się na deszczowej ulicy, na zatłoczonym kąpielisku czy w czasie rozprawy sądowej. Subtelniejszym tłem, bo tylko muzycznym, cechują się sekwencje, w których dominują dialogi dwójki bohaterów.
BONUSY
Goło i niewesoło.
veroika |