„Resident Evil: Retrybucja”, będąca piątym już z kolei odcinkiem serii, zaczyna się w chwili, gdy na świecie pozostały już tylko nieliczne bastiony ocalałych ludzi, walczących z zakażonymi wirusem T zombi. W podziemnym laboratorium, z którego rozprzestrzenił się wirus, trwają badania nad sposobami jego zlikwidowania. Okazuje się, że jedyną osobą mogącą podjąć skuteczną walkę, jest Alice, którą jest poddawana eksperymentom. Ktoś jednak uwalnia kobietę z położonego pod lodem więzienia.
Nie oszukujmy się – filmowy cykl „Resident Evil” istnieje tylko dla pokrytej seksownym lateksem Milli Jovovich. „Resident Evil: Retrybucja” podobnie jak poprzednie filmy celebruje jej oczy, woskową twarz, gibką, a przez chwilę niemal niczym nieosłoniętą postać. Dzielna wojowniczka kosi zombi na wszelkie sposoby, a one – nowocześniejsze, ładniejsze i ucywilizowane w sensie obycia z bronią palną – jakoś się temu działaniu bez specjalnego sprzeciwu poddają. Z każdej konfrontacji – choćby i z tej z przypominającym gigantyczny wór z kartoflami potworem – jej Alice wychodzi niedraśnięta. Tym razem ma większą motywację, albowiem w wyniku pewnych okoliczności niańczy całkiem spore dziecię. Jakie? Tego nie zdradzimy, powiemy natomiast, że ów wątek został żywcem zerżnięty z „Obcego: Decydującego starcia”. Żywcem, co oznacza skopiowanie charakterystycznego dialogu z filmu z Sigourney Weaver, motywu przewodniego (porwanie dziecka przez potwora) i motywu plastycznego (dziecko wydobywane z przytwierdzonego do ściany kokonu). Niesamowite! Trzeba jednak dodać, że bynajmniej nie pomogło to w pogłębieniu osobowości naszej bohaterki. Nie sprzyja temu ani konwencja gry, w której film jest utrzymany, ani postać samej Alice, pomyślanej jako wyprana z wszelkich emocji wojowniczka, grana w taki też sposób przez Jovovich.
Oprócz tej plagiatowej wpadki niewiele jest scen, które zatrzymamy w umyśle na dłużej. Może jedynie motyw z pozbywaniem się kul, które usuwa mutant/mutancica, wypychając je z ciała przez palce u rąk? Pewnym novum są też nurkujące w oceanicznych odmętach zombi, żyjące w bardzo niesympatycznych, bo lodowatych okolicznościach przyrody. Ten wątek akurat okazał się jak dla mnie (osobie wychowanej na rosyjskim „Diable morskim”) motywem bardziej zabawnym niż przerażającym, ale może po prostu nastąpiło zmęczenie materiału? To, co w grze bywa bowiem atutem, w filmie zakrawa na coś żałosnego. Podsumowując, „Resident Evil: Retrybucja” obfituje w efektownie zrealizowane sceny akcji, ale nie należy się spodziewać, aby zapadł w pamięć widza (nie będącego fanem Milli) w jakiś szczególny sposób.
ASPEKTY TECHNICZNE
O nieskazitelnej czystości obrazu świadczy scena budzenia się Alice w laboratoryjnej bieli geometrycznego szklanego pomieszczenia, której nie szpeci najmniejszy paproch. Obraz jest tak ostry i dobrze skontrastowany, że mimo ciemności (wnętrze hangaru) wyraźnie widać każdy szczegół i każdą ludzką sylwetkę. Paleta barw dosyć skąpa. Poza scenami, kiedy Alice odgrywa rolę housewife, w których kolory są naturalne i pastelowe, reszta scen ma raczej stonowaną kolorystykę. Ogranicza się ona do krwistej czerwieni (sukienka Ady Wong, szminka Alice), śnieżnej bieli i nasyconej czerni. Ostrość przednia! Wszystkie detale mają krawędzie ostre jak kły.
Nie zawiedzie się ten, kto oczekuje inwazji dźwięku. Jest głośno, basowo i surroundowo. Odgłosy rozlokowano w przestrzeni bardzo precyzyjnie i to od pierwszej sceny ataku komandosów zjeżdżającymi na linach z helikopterów na statek. Łopaty wirników zdają się przecinać nam powietrze przed samym nosem! A eksplozja maszyny i jej uderzenie o taflę wody podrywa z fotela. Podobnie mocarną sceną jest ta z zalewaniem gigantycznym wodospadem laboratoryjnych kopii Nowego Jorku i Tokio, demolującym budynki, samochody i wszystko, co spotka po drodze. Potężny bas towarzyszy też scenie wyłaniania się spod pękającej tafli lodu okrętu podwodnego ścigającego uciekinierów. Całemu seansowi towarzyszą jednak głównie porykiwania zombi i strzały z broni palnej różnego kalibru. W tę eksplozję odgłosów dobrze wkomponowano dialogi i charakterystyczną już dla tej serii muzykę.
BONUSY
Oprócz zwiastunów są komentarze. Pierwszy (bardziej anegdotyczny), reżysera Paula W.S. Andersona, jego żony i muzy Milli Jovovich oraz grającego Luthera Westa czarnoskórego Borisa Kodjoe’ego. W drugim (bardziej technicznym) głos zabiera również reżyser, ale też producent Jeremy Bolt. Mamy materiał zakulisowy „Drop (Un)Dead: Creatures Of Retribution” (6 min), niestety nietłumaczony, będący przeglądem charakteryzacji zombi w całym cyklu i w tym filmie. Mowa bowiem zarówno o charakteryzacji zrobionej pod danego człowieka, która oddawałaby jego, hmmm, osobowość, jak i o koncepcji wyglądu zombi od pierwszego odcinka cyklu, gdy przypominały one ekshumowanych i nadżartych przed robale osobników. Mamy również krótki przegląd ujęć zepsutych (4 min), bardzo zabawnie zmontowanych i oglądanych z towarzyszeniem zaskakującej muzyczki.
veroika
Premiera DVD: 16.01.2013 |