Kierowcę opuściło szczęście, po udanym skoku sprawy przyjęły zły obrót, kasa zniknęła, jego partner nie żyje, a on sam wylądował w meksykańskim więzieniu. Życie toczy się tu jak wszędzie indziej, kwitnie handel, zapewnione są wszelkie rozrywki, przy odrobinie sprytu (i pieniędzy) można się tu nieźle urządzić. Mankamenty są dwa – rządzą tym mikroświatem gangsterzy i nie można się z niego wydostać. Kierowca ma zamiar odzyskać straconą kasę, czym napyta sobie biedy, będzie musiał wyprowadzić w pole miejscowych bandziorów, ale też i zyska przyjaźń, jakiej się nie spodziewał.
Akcja „Dorwać gringo” toczy się wartko, w miarę upływu czasu wychodzą na jaw nowe rzeczy (i nie przestają aż do ostatnich minut filmu), fabuła jest zagęszczona, ale nie mętna. Mel Gibson jest w dobrej formie, stworzył na ekranie wyrazistą postać, co można powiedzieć również o jego filmowych partnerach (a zwłaszcza małym Kevinie Hernandezie). Odpowiednia dawka zagmatwania, akcji, humoru i emocji sprawi, że sympatycy Mela Gibsona z przyjemnością obejrzą film, który można zaliczyć do jego bardziej udanych dokonań (oprócz zagrania w nim głównej roli jest także jego producentem i pomysłodawcą). Gibson na szczęście porzucił manierę męczennika-patrioty, z którym się ostatnio nazbyt kojarzył, i odnalazł się w gatunku, który chyba do niego najlepiej pasuje, czyli w lekkim akcyjniaku. Słowem – tylko dać mu spluwę do ręki i od razu wie, jak zabójczo korzystać z broni!
ASPEKTY TECHNICZNE
Pierwsze, co rzuca się w oczy, a właściwie w uszy, to muzyka. Gitarowa, bardzo folklorystyczna, z różnymi przeciągłymi dźwiękami tego instrumentu, z wątkiem, który zapamiętuje się podobnie jak ten z „Desperados”, z tym że tutaj jest on lżejszy i bardziej figlarny. Rewelacyjna! W ogóle dźwięk jest bardzo klimatyczny, a kanały tylne pracują cały czas, bo też jest nad czym. Najpierw kraksa samochodowa podczas pościgu, w której auto złodziejaszków przebija blaszane ogrodzenie oddzielające Meksyk od Stanów. Jest więc sporo strzelaniny, wizgu opon, pisku hamulców i zgrzytu blachy. Potem mamy regularnie jakąś strzelaninę na placu, w której pięknie rykoszetują kule, odbijające się od murów i miękko pogrążające się w ciałach przypadkowych – i nie – ofiar. Nie brakuje i mocniejszych basów związanych z wybuchami granatów, których huk rozdziera powietrze, najpierw na otwartej przestrzeni placu, a potem w zamkniętym pomieszczeniu biura.
Obraz jest kiepski, jakby specjalnie postarzony i… tani. Ostrość taka sobie, kontrast płaski. Sporo szemrania tła. Kolory jarmarczne, aczkolwiek nie tak jaskrawe, jak byśmy się po Meksyku spodziewali. Są raczej przytłumione i sprawiają wrażenie brudnych. W wieczornym świetle tanich jarzeniówek wszystko jest zresztą zielone, a koloryt twarzy nienaturalny.
BONUSY
Poza zwiastunami i reportażem z planu, obejmującym również szukanie odpowiednich plenerów (23 min), mamy sporo, i to dosyć ciekawych i stosunkowo długich, wywiadów z aktorami i twórcami (35 min). W wypowiedzi Mela Gibsona dominuje fascynacja meksykańskim więzieniem, które jest właściwie małym miasteczkiem (prekursorami interesów w więzieniach byli Chińczycy zatrzymani za przemyt, którzy założyli w więzieniu tak znakomitą restaurację, że przychodzili do niej ludzie z zewnątrz). Mówi też o zabawnej sprawie z mutacją Kevina Hernandeza (Chłopiec), która zaczęła się w czasie trwania filmu, oraz o tym, że podobała mu się postać bohatera, który nie wiadomo, jak się nazywa. Z kolei Hernandez opowiada o wrażeniach po spotkaniu Gibsona, którego się wcześniej obawiał. Reżyser, który współpracował z Gibsonem podczas realizacji „Apocalypto”, opowiada o fuksie, jaki mieli, gdy dowiedzieli się, że w Veracruz zamykają więzienie, które mogli zaadaptować do swoich potrzeb. Wypowiedzi reszty twórców nawiązują również do wątków więziennych: scenografii, kostiumów oraz meksykańskich statystów i zawierają sporo cennych i ciekawych informacji na te tematy.
itk / veroika
Premiera DVD: 10.09.2012 |