W SIODLE NA WOJNIE
film ciekawostki
Michael Morpurgo, pisząc bestsellerową powieść „Czas wojny”, którą na ekran przeniósł Steven Spielberg, inspirował się opowieściami brytyjskich weteranów wojennych (było to przed trzema dekadami, obecnie, jak wiadomo, nie żyje już żaden uczestnik czynnych działań wojennych z okresu I wojny światowej – ostatni, Claude Choules, zmarł w maju zeszłego roku w domu opieki w australijskim mieście Perth) z wioski Iddesleigh w Devon, gdzie mieszkał.
Jeden z owych weteranów służył w słynnym regimencie Devon Yeomanry i walczył jeszcze w wojnie burskiej, drugi był kapitanem kawalerii. Obaj wojacy podkreślali, jak ciężki był los koni podczas działań wojennych, mówili także o ogromnej liczbie zabitych zwierząt. Badania Morpurgo potwierdziły ten fakt – w czasie I wojny światowej zginęło w sumie około… 10 milionów koni! Około 10 procent zabitych zwierząt „służyło”, podobnie jak ekranowy Joey, w armii brytyjskiej…
Na początku I wojny światowej kawaleria była główną siłą uderzeniową wszystkich uczestników walk. Dopiero z czasem konie zostały wyparte przez czołgi i ich rola zmieniła się diametralnie – stały się zwierzętami pociągowymi. Żołnierze jednak aż do końca działań wojennych bardzo cenili sobie obecność tych zwierząt – zachowały się fragmenty listów i wypowiedzi wojskowych z różnych stron konfliktu przyznających, że śmierć konia z ich oddziału działała bardziej przygnębiająco niż… śmierć kompana z okopu! A konie ginęły od kul, pocisków, chorób, gazu. Ranne trafiały do specjalnych szpitali weterynaryjnych, a po wyleczeniu ponownie na front…
Brytyjska kawaleria była jedną z najliczniejszych i najlepiej wyszkolonych. Gdy wybuchła wojna, konie na potrzeby armii zaczęto sprowadzać z USA, Kanady, Australii oraz z Argentyny, ponadto, rzecz jasna, rekwirowano konie z terenów Wielkiej Brytanii, z tym że zgodnie z rozkazem lorda Kitchenera nie można było „wcielić” do armii konia niespełniającego określonych warunków dotyczących wielkości (rozkaz został wydany, aby… nie pozbawiać angielskich dzieci, zwłaszcza tych, których ojcowie trafili na front, ich ulubionych kucyków), szybko okazało się jednak, że to mniejsze konie są bardziej odporne i lepiej sprawdzają się podczas działań wojennych. Najwięcej koni do Europy napływało z USA – w sumie około 1,5 miliona (z tego niecałe 200 tysięcy „służyło” w amerykańskich siłach zbrojnych, reszta w Wielkiej Brytanii). Według niektórych źródeł z tej ogromnej liczby za ocean po zakończeniu wojny wróciło zaledwie… 200 koni! To zresztą nic w porównaniu z australijskimi końmi: na front przysłano ich około 136 tysięcy, do Australii (w dużej mierze przez restrykcje związane z kwarantanną) wrócił tylko jeden szczęśliwiec o imieniu Sandy. Jak bardzo brytyjska machina wojenna związana była z końmi, niech świadczy fakt, że w 1917 roku armia dysponowała około 600 tysiącami koni (do tego dochodziło ponad 200 tysięcy mułów, 60 tysięcy wielbłądów i wołów), a na ich szkolenie wydano blisko 70 milionów funtów!
RECENZJA FILMU CZAS WOJNY