Trudno pisać o tym filmie, nie zdradzając fabuły, ale to znów ten przewrotny Almodovar, który mami widza i prowokuje odważnymi pytaniami. Czy da się zawrócić czas? Wskrzesić zmarłych? Czy szaleniec może być geniuszem? Czy miłość jest wystarczającym usprawiedliwieniem, żeby ukraść komuś życie? Czy wreszcie daleko nam jako cywilizacji do zawłaszczania sobie jakichś boskich sił sprawczych? Bycia demiurgiem, który stworzy idealną istotę wolną od ludzkich ułomności? Te pytania równie dobrze pasują do filmu z gatunku SF, ale Almodóvar nie wypuszcza się aż tak bardzo w przyszłość. Bohaterem swego filmu czyni współcześnie żyjącego chirurga plastycznego, doktora Ledgarda, który specjalizuje się w rekonstrukcji ciała. W swym domu-twierdzy przeprowadza serię eksperymentów na Verze, swej pacjentce, hodując dla niej skórę odporną na ból i ogień. Nie wiemy, dlaczego akurat ona stała się obiektem badań. Piękna kobieta, którą po kryjomu bez przerwy podgląda, nie pamięta, kim jest ona, jej „lekarz” ani jak się tam znalazła. Dopiero wtargnięcie w ich życie brutalnego intruza burzy w jakimś sensie mur milczenia, tym bardziej że ów twierdzi, że z Verą miał płomienny romans…
Od tej pory już nie da się utrzymać status quo i oto Galatea stworzona przez Pigmaliona przemawia, by ratować swoją duszę? skórę? tożsamość? Do tej pory bierna, poddająca się swemu doktorowi używa „siebie” jak instrumentu i uruchamia możliwości, które dał jej jej własny stwórca. Stworzona jako doskonałość, doskonale panuje również nad swym umysłem, czego Ledgard już nie był w stanie przewidzieć. Ale to tylko jeden z wielu wątków „Skóry…”. Po skończonym filmie, zadając sobie pytanie, o czym był, nie jesteśmy od razu w stanie odpowiedzieć. Czy o namiętności, czy o bioetyce? Czy o miłości i nienawiści, czy o kwestiach tożsamości płciowej?
Drugą kwestia jest to, czy to tylko thriller? Bo jak to często bywa u Hiszpana, pewne dialogi przeczą tej konwencji, zwracając film choć na chwilę w kierunku absurdalnego, czarnego humoru, jak wtedy gdy podczas randki z mężczyzną córka Ledgara wymienia cały apteczny skład, którym jest naszpikowana.
Po ostatnim niezbyt udanym popisie mojego ulubionego Hiszpana obawiałam się oglądać „Skórę, w której żyję”, ale film bynajmniej nie zawodzi. Jest intrygujący ze swą cyniczną przewrotnością i meandryczną narracją, a bohaterowie są chodzącą plątaniną chorych namiętności i dziwacznych patologii.
ASPEKTY TECHNICZNE
Filmy Almodóvara zawsze można poznać po niezwykłej kolorystyce: mocne kolory, głównie karminowe czerwienie, wyraźne błękity i nasycone zielenie oświetlone są ciepłym światłem słonecznym lub sztucznym, ale w obu przypadkach jest to ciepły, lekko żółtawy poblask. Tylko sala operacyjna w rozbielonych błękitach tonie w jasnym świetle zimnych szpitalnych żarówek. Ostrość bardzo porządna, sporo półzbliżeń, zbliżeń i detali z widocznymi jak na dłoni zagięciami i szwami skóry, zmarszczkami czy bliznami, nie mówiąc już o bardzo precyzyjnie sfilmowanych elementach laboratoryjnych. Obraz jest wysmakowany, a kompozycje kadru (pokój Very czy nawet widok tacy z kolorowymi, żółtymi i zielonymi, płynami) bardzo stylowe. Tylko jedna usterka psuje chwilami kadry: rozjeżdżanie się tła, czyli zabazgranej przez Verę ściany.
Dynamiczna muzyka pełna gorących rytmów samby, rumby czy mocnych akordów skrzypcowych płynie z tyłów. Czasem dochodzi z nich również subtelniejszy odgłos pohukiwania sowy czy trzasku ognia.
BONUSY
Brak.
veroika
Premiera DVD: 5.04.2012 |