Jest 30 listopada 1962 r., prawdopodobnie ostatni dzień życia profesora George'a Falconera (Colin Firth), który nie może pogodzić się ze śmiercią swojego wieloletniego partnera Jima i, nie widząc już sensu dalszego życia, zamierza popełnić samobójstwo.
W związku z tym poświęca cały dzień na porządkowanie swoich spraw i przygotowania do śmierci. Jednak w jego trakcie nieoczekiwanie stają na jego drodze ludzie, którzy przypominają mu, że być może ma po co i dla kogo żyć. Jest wśród nich przypadkowo poznany Hiszpan, student profesora szukający swej seksualnej tożsamości oraz dawna kochanka Falconera i jego przyjaciółka, Charley (Julianne Moore).
Rzeczą niezwykłą jest, że tak efektowne studium psychologiczne – bo jest to film efektowny – nakręcił… projektant mody Tom Ford, który zanim sięgnął po kamerę, projektował odzież dla Gucciego i Yves Saint-Laurenta. Jego plastyczna wyobraźnia odcisnęła zresztą wyraźne piętno na tym obrazie, w którym rolę kolejnego bohatera dramatu odgrywa kolorystyka. „Samotny mężczyzna” jest jednak przede wszystkim popisem aktorstwa w wykonaniu grającego główną rolę Colina Firtha. Aktor był za nią zasłużenie nominowany do Oscara i Złotego Globu i wyróżniony nagrodą Volpi Cup na MFF w Wenecji. Jego zdystansowany wobec świata profesor, w którego naturze leży powściągliwość, zderzony zostaje z czysto ludzką, bynajmniej nie akademicką tragedią, której jest głównym bohaterem. Nie tylko traci miłość swego życia, ale nie może nawet ostatni raz spojrzeć na Jima i pożegnać się z człowiekiem, z którym przeżył szczęśliwie 16 lat. Głęboko skrywana rozpacz, która nie ma ujścia – na tym opiera się kreacja Firtha. Pomimo że scenariusz zostawił niewiele środków wyrazu na manifestację uczuć, aktor oddał je doskonale, wystarczy obejrzeć go w scenie, w której dowiaduje się telefonicznie o śmierci Jima…
W zupełnie innej skali wykorzystanych środków aktorskich porusza się w tym obrazie Julianne Moore grająca Charley, trzymającą się jak ostatniej deski ratunku dawnego uczucia, czyniącą rozpaczliwe próby zatrzymania przy sobie człowieka, który jej nie kocha. Jej Charley, dramatyzująca i nadekspresyjna, jest jednocześnie żałosna i wzruszająca…
Film dość ascetyczny, jeśli chodzi o narrację, jest bardzo ciekawy formalnie. Ma nielinearny montaż: zaskakują nas sceny reminiscencji wyprane z kolorów, oniryczne wizje podane w zwolnionym tempie oraz migawki wrażeń i strzępki wspomnień. Idealnie współgra z tą konwencją hipnotyzująca muzyka Abla Korzeniowskiego (nominowana, obok drugoplanowej roli żeńskiej Julianne Moore, do Złotego Globu) przywodząca na myśl słynne „Godziny”. „Samotny mężczyzna” nie jest dla każdego. Primo ze względu na wątki homoseksualne, niestrawne póki co dla szerszej widowni, secundo ze względu na „mazgajstwo” bohatera, którego sposób przeżywania straty uznano by dziś za passé. Wszak dziś jak najszybciej trzeba zrzucić z siebie żałobę i wystąpić u Drzyzgi, opowiadając o swym bólu…
ASPEKTY TECHNICZNE
Obraz, jak na dzieło byłego projektanta mody przystało, jest niezwykle przemyślany. Kolorystyka, w większości ascetyczna i monochromatyczna, utrzymana w barwach ciepłego złota i dębu, oddaje klimat początku lat 60. Zdarzają się narracyjne zaburzenia owej poetyki. Piękny jarzący, oranżowy koloryt ma film w scenie poznania młodego Hiszpana, mocno skontrastowana czerń i biel charakteryzuje wspomnieniową scenę na plaży, zaś sepia dominuje w scenach statycznych i zwolnionych (sceny z sąsiadami). Generalnie obraz jest świetnie skontrastowany i ostry, tylko tam, gdzie trzeba, nastąpiło lekkie jego zmiękczenie.
Dźwięk skromny, bo tylko w stereo. A szkoda, bo muzyka Korzeniowskiego miałaby bardziej hipnotyczną moc sprawczą w tyłach. Dialogi są znakomicie słyszalne, a piękna dykcja Firtha to kolejny doskonale brzmiący atut filmu.
BONUSY
Nic.
ren / veroika |