Luther to detektyw wprawdzie krnąbrny, wybuchowy i pyskaty, ale też bardzo inteligentny, błyskotliwy i o olbrzymiej intuicji. Odnosi dzięki temu sukcesy, ale płaci za to wysoką cenę, angażując w rozwiązywane sprawy tak potężną dawkę emocji, że odbija się to na jego życiu osobistym. Po załamaniu nerwowym, jakie przechodzi w wyniku oskarżenia go o próbę zabójstwa podejrzanego, odchodzi od niego ukochana i zaniedbywana żona Zoe. Kiedy oczyszczony z zarzutów, odzyskawszy równowagę psychiczną, Luther wraca do pracy, próbuje odzyskać żonę.
Jak widać, wcale nie tak daleko Lutherowi do ukochanego przez nas abnegackiego szwedzkiego detektywa Wallandera. Obaj są na granicy zdrowia psychicznego, obaj muszą zmagać się z własnymi demonami nie mniej intensywnie niż z przeciwnikami, obaj są policyjnymi geniuszami. Luther jest przy tym chyba bardziej nieprzewidywalny, jest, jak to mówi jego przełożony, chodzącą beczką prochu. Jego wybuchowość ściąga na niego kłopoty, ale czyni go człowiekiem bliższym, nie tak idealnym. Gdy zyskuje godnego siebie przeciwnika, Luther zaczyna, by tak rzec, iskrzyć, niemal widać w mózgu jego elektryzujące synapsy… Na nasze szczęście zyskuje go już w pierwszym odcinku i nie traci z oczu do końca serii, a dzięki temu stałemu motywowi cały cykl zyskuje dodatkowy atut: nieustannie wiszącego nad Lutherem fatum. Nawet jeśli odcinek jest słabszy, ten motyw go elektryzuje.
Pierwsza seria ma 6 odcinków, ale trudno powiedzieć, który jest najlepszy. Czy pierwszy, kiedy poznajemy Alice Morgan, czy może ten, w którym Luther dopada zabójcę kobiet, z których ów wytacza krew i pozostawia napisy na ścianach mieszkań. Nieco tylko gorszy jest odcinek z podkładającym bomby manipulowanym mścicielem. Na drugiej płycie mamy właściwie dwa śledztwa, choć trzy odcinki. Pierwsze dotyczy mordercy kobiet, który wybebesza ich torebki, a drobiazgi układa dookoła, drugi motyw to już bardzo ciężki, ale niesamowicie intrygujący związany z życiem prywatnym Luthera kaliber!
Serial zasadza się na świetnych dialogach, z dosyć cynicznym humorem, i bardzo dobrze zarysowanej akcji. Pierwszo- i drugoplanowi bohaterowie są pełnokrwiści, wyraziści i mocni! I to zarówno (łatwe do scharakteryzowania) złe typy, jak i ci dobrzy – koledzy Luthera po fachu. Znakomicie dobrano obsadę. Zero sztuczności, udawania. Maksimum autentyczności. Króluje oczywiście Idris Elba w roli podminowanego Luthera, ale trudno nie zachwycić się kreacjami kobiet, a obie są całkiem znajome. Indirę Varmę – świetną w roli zawieszonej między dwiema miłościami Zoe – pamiętamy ze słynnej „Kamasutry” Miry Nair sprzed 15 lat, a Ruth Wilson, tutaj jako cudownie narcystyczna i demoniczna Alice, to łagodna Jane Eyre z niedawnej ekranizacji powieści Charlotte Bronte zrealizowanej przez BBC. „Luther” to pozycja obowiązkowa dla wielbicieli gatunku i nie tylko!
ASPEKTY TECHNICZNE
Muzyka z dobrze rozpoznawalnym i świetnym motywem wokalnym, wykorzystanym jednak tylko w czołówkach filmu! W innych momentach muzyka jest po prostu dyskretnie ilustracyjna, ale delikatne wokale się powtarzają. Ponieważ to tylko stereo, nic specjalnego dźwiękowo nas nie zaskoczy. Dialogi są jednak zrozumiałe, akcent bohaterów rozpoznawalny, a lektor – Tomasz Orlicz – ma dobry, kryminalny głos!
Obraz naturalny, z zimną, kliniczną chwilami kolorystyką. Dominują barwy policyjne: granaty, szarości, brązy. Cera nieco bladawa, iście brytyjska. Ostrość przeciętna, widoczne jest lekkie zmiękczenie. Kontrast raczej kiepskawy. Praca kamery chwilami chaotyczna, nierówna, kompozycja kadrów dziwna, celowo przypadkowa. Postacie nie pojawiają się centralnie, tylko gdzieś z boku, kadr czasem ucina komuś kawałek głowy, podczas gdy reszta kadru jest pusta. Sporo szemrania tła, lekkie falowanie krawędzi.
BONUSY
Tylko zwiastuny innych serii BBC.
veroika
CIEKAWOSTKI – CUDOCYTAT |