Gdybym zobaczył ten film, nie przeczytawszy wcześniej „Opowiadań kołymskich” Warłama Szałamowa czy powieści Aleksandra Sołżenicyna, być może byłbym poruszony. A tak wiem, że Marleen Gorris opowiedziała grzeczną bajeczkę, żeby nikomu, broń Boże, nie zepsuć wieczoru i nie sprawić, by popcorn mniej smakował… Dziwne to tym bardziej, że materiał wyjściowy miała świetny – biografię Eugenii Ginzburg, która trafiła w 1937 roku do Kołymy (i jest jedną z niewielu kobiet, które swe obozowe doświadczenia przelały na papier).
Główna bohaterka była wzorową komunistką, która za Stalina i partię gotowa była umrzeć. Ale nieprzemyślane wstawienie się za jednym z przyjaciół sprawiło, że popadła w niełaskę. Aresztowało ją NKWD, oskarżono ją o działalność kontrrewolucyjną, była przesłuchiwana, ponad dwa lata spędziła w areszcie, wreszcie wysłano ją do Kołymy. Tam przeszła piekło, ale i spotkała człowieka, którego z wzajemnością pokochała.
Odtwarzane w Polsce i w Niemczech rosyjskie surowe plenery są ładnie fotografowane, choć autentyczności nie mają w sobie wiele. Angielskie dialogi wsadzone w usta ekranowych Rosjan (w epizodach zobaczymy kilka znajomych twarzy – Agatę Buzek, w roli współwięźniarki Leny, czy Krzysztofa Globisza jako komendanta obozu) mocno rażą. Aktorzy grają bardzo dobrych albo bardzo złych, nawet Emily Watson w roli Eugenii szarżuje i popada w lekką karykaturę. No i przede wszystkim łagier został pokazany jako miejsce okropne (nieustanne zimno, głód, ciasnota, praca ponad siły), pełne przemocy (zbiorowe gwałty na więźniarkach, okradanie konających, bijatyki kryminalistek), ale jednak do przeżycia – w porównaniu z opisami Szałamowa i samej Ginzburg to jednak istna sielanka. O rozkwicie wielkiego uczucia nie wspominając: wszyscy opisujący gułagi byli zgodni, że tam nie było miejsca na miłość – kobiety były z mężczyznami dla strawy i bezpieczeństwa, to był układ czysto handlowy. Jeśli zdarzało się, że kobieta lub mężczyzna się pokochali, to raczej druga strona starała się to wykorzystać, uczuć zaś nie odwzajemniała, a już z pewnością nie w tak melodramatycznej formie…
Czy więc odrzucić ten film jako zakłamujący prawdę i ugrzeczniony? Nie, bynajmniej – dobrze by było, gdyby każdy go obejrzał (choć przydałoby mu się skrócenie o co najmniej 20 minut). Zdaję sobie sprawę, że opasłe tomiska Szałamowa i Sołżenicyna są dla większości ludzi, zwłaszcza młodych, nie do przejścia, a tak przynajmniej będą mieli jakieś mgliste pojęcie o tym, co działo się w obwodzie magadańskim, w dorzeczu Kołymy, zwanym przez Rosjan Kontynentem.
ASPEKTY TECHNICZNE
Obraz ponury i odpowiednio oddający klimat łagru. Dominuje zielono-zgniły koloryt w scenach plenerowych i we wnętrzach, wieczory to zgaszone brązy i ciemne oranże. Piękne są sceny w pokrytym śniegiem lesie (scena wyjścia Genii z łagru), w którym oszronione gałęzie wyglądają jak z bajki. Właściwie jedyne barwne plamy to czerwienie radzieckich flag i symboli z początku filmu, ale nawet tam kolory są mocno przytłumione. Cera postaci ziemista. Ostrość chwilami średnia, chwilami bardzo porządna. Kontrast lekko niedomaga, podczas scen dziejących się na bloku trzeba czasem mocno wpatrywać się w czarną magmę, by wyłowić zarysy postaci. Szemranie tła i krzyżowanie barw na jodełce płaszczy.
Dźwięk z dominantą przodów, skąd płyną dialogi. Wrażenie robi ścieżka muzyczna: świetnie i z wyczuciem zastosowane chóry prawosławne i gitarowy motyw pod koniec filmu brzmią w tyłach, tworząc kontrapunkt dla koszmaru łagru. Rozseparowano również porządnie sceny wycinki, gdy z hukiem wali się olbrzymie drzewo, a w lesie odzywa się niosące się gdzieś daleko echo uderzeń siekier.
BONUSY
Galerie zdjęć z planu i z filmu.
Jan / veroika
Premiera DVD: 11.08.2011
|