Film zaczyna się bowiem dramatem, którego ślad pozostaje w sposobie, w jaki patrzą na siebie bohaterowie filmu: Jeanne i Paul. Nie wiemy jeszcze, o co chodzi, ale wiemy, że ta dwójka… tonie. Okazuje się, że nie bez przyczyny. Pół roku wcześniej podczas tsunami zaginęło ich dziecko. Kiedy na nakręconym w głębi birmańskiej dżungli amatorskim filmie kobieta rozpoznaje synka, przekonuje męża, że być może chłopiec żyje i został porwany. Bardziej sceptyczny Paul, chcąc uspokoić pogrążoną w depresji żonę, zgadza się zabrać ją do dżungli. Wyprawa przeradza się w prawdziwy koszmar, rodem z horroru o duchach. W głębokiej dżungli nawet ich doświadczeni przewodnicy nie potrafią zapewnić sobie i im bezpieczeństwa, a na dodatek Jeanne w coraz większym stopniu traci zmysły. Nie wiadomo już, co jest wytworem wyobraźni, a co rzeczywistością.
„Vinyan” nie ucieszy pokolenia fanów „Piły”. I choć jest w nim wiele okrucieństwa (kamienowanie) i przemocy (prostytucja, handel żywym towarem), to nie to jest najstraszniejsze. Najokropniejszym demonem w filmie jest to, co zatruwa umysł Jeanne i Paula, a największym koszmarem to, w co zmienia się ich uczucie. Miłość, która z trudem przetrwała utratę dziecka, kapituluje przed szaleństwem, jakim jest nadzieja na jego ocalenie, a które wciąga oboje jak bagnista toń. Rozpacz odbija się w wyrazie ich oczu, mającym coś ze spojrzenia schwytanego w sidła zwierzęcia, w pełnej rozdygotania mowie ciała.
Taki efekt można było osiągnąć tylko angażując znakomitych aktorów: Emmanuelle Beart grającą rozchwianą, stojącą na granicy obłędu matkę i Rufusa Sewella, Paula, samotnego, rozdartego pomiędzy miłością i nienawiścią do żony, zdającego sobie sprawę z kompletnego fiaska swego poświęcenia dla niej. Oboje są rewelacyjni!
Drugą sprawą jest to, że i operator nie zmarnował ich aktorskiego potencjału. Kamera zachowuje się jak sejsmograf wyczulony na każdy gest, trzyma się blisko twarzy aktorów, a zbliżenia zdają się penetrować ich straumatyzowane umysły. Doskonałym tłem, a poniekąd ilustracją owego delirium są ujęcia dżungli, strasznej, wilgotnej i malarycznej, pełnej ludzkich potworów i ich chorego obłędu.
Belgijski reżyser dobrze odrobił swą lekcję i zna się na kinie. W jego „Vinyan” pobrzmiewają echa „Czasu apokalipsy”, w którym wędrówka w głąb dżungli jest wędrówką w głąb ludzkiego psyche, jak i świetnego „Nie oglądaj się teraz” z Donaldem Sutherlandem, w którym rodzice po stracie dziecka czepiają się złudnej nadziei na jego ocalenie i w którym zazwyczaj pieszcząca oko Wenecja jest miastem jak z sennego koszmaru.
„Vinyan” – pojęcie to oznacza złego ducha, który nie może zaznać spokoju – funduje nam półtorej godziny naszego braku spokoju.
ASPEKTY TECHNICZNE
Obraz jest dosyć specyficzny. Akcja dzieje się w Tajlandii, ale bynajmniej nie jest to rajska, słoneczna kraina. Prawdziwa eksplozja barw (sztucznych) ma miejsce tylko w scenach miejskich, w których Paul goni Jeanne po zakazanych zaułkach burdelowych dzielnic skąpanych w jaskrawym: czerwonym, różowym i niebieskim neonowym świetle. Sceny w dżungli i na morzu mają bardzo stonowane barwy nierozjaśnione światłem słonecznym, oddające charakterystyczny mrok zachmurzonego nieba. Możemy za to ponapawać się wszelkiego rodzaju soczystymi zieleniami, w odcieniu groszku, limonki czy bambusa. Ostrość średnio dobra, sporo zmiękczeń w scenach zbiorowych. Dość mocno szumi tło, pojawia się ziarno.
Dźwięk o niebo lepszy i maksymalnie różnorodny. Już w pierwszej scenie basowy grzmot fal jest tłem wrzasków ginących podczas tsunami ludzi. W sekwencji, podczas której Jeanne ucieka z taksówki i biegnie przez ulice, czujemy się jak w pszczelim ulu. Zewsząd dobiegają odgłosy klaksonów, gwar rozmów, okrzyki ludzi i głośna barowa muzyka. W dalszej części filmowym bohaterem jest już dżungla z jej nocnymi odgłosami: buczeniem chrząszczy, brzęczeniem koników i szumem wiotkich liści. Finalna tragiczna scena pożegna nas mocarnymi basami bębnów.
BONUSY
Zwiastuny.
veroika
CIEKAWOSTKI CUDOKADR
Premiera DVD: 25.11.2010 |