Jego ostatnie lata, wypełnione bardzo intensywną twórczością i miłością do młodziutkiej sąsiadki Fanny Browne, posłużyły za kanwę filmu Jane Campion. Reżyserki, spod ręki której wyszedł i „Fortepian”, i „Portret damy”, i „Anioł przy moim stole”, reżyserki, w której filmach kobieta i mężczyzna definiują się wzajemnie i osiągają pełnię pod wpływem miłości do drugiej osoby. Tak jest z Keatsem i Fanny. Ona – podążająca za modą flirciara, uwielbiająca bale i adorację kawalerów, zmienia się pod wpływem uczucia, które przeżywa bardzo intensywnie, a które wcale nie jest łatwe. Wybranek jest bowiem nie dość że ubogim, to w dodatku dość trudnym osobnikiem. Wrażliwym, a jednocześnie poddającym się wpływom swego „opiekuna” i przyjaciela, Charles'a Browna. Uroczym i kochającym, ale okrutnym w swym milczeniu i próbach rezygnacji z miłości. Keats gra w tym związku drugie skrzypce, nie tylko dlatego że narracja odbywa się z punktu widzenia Fanny, ale też dlatego że miłosną ekspresję wyraża mniej ekspansywnie niż ona. Fanny, która szybko dojrzewa, w tym związku jest tą silniejszą stroną, to ona musi okazać determinację, kiedy rodzina i bliscy próbują zniechęcić ją do Keatsa. Pomimo obyczajowych okowów, które na początku tłamszą jej energię i ekspresję, potem – gdy jest pewna tego, czego chce – wyraża bez wstydu i dbałości o konwenanse swoje emocje: wzburzenie, rezygnację czy uniesienie. Grająca Fanny aktorka Abbie Cornish potrafiła oddać ową determinację swej bohaterki, jednocześnie powściągliwej i ekspresyjnej, otulonej miłosną poezją, której personifikacją jest natura ujęta w taki sposób w malarskich kadrach, że robią wrażenie przemawiających słowami. Fanny leżąca na fioletowej łące, Fanny, której twarz pieści powiew wiatru poruszającego firanki, Fanny całująca list do Johna, Fanny, której skórę muskają skrzydła motyli – masę w filmie takich zmysłowych i erotyzujących kadrów, które niejako zastępują miłość kochanków niepokazaną przecież wprost.
Ta strona wizualna, która rzuca urok na widza, jednocześnie sprowadza na manowce tego, kto chciałby odkryć tajniki twórczości Keatsa, którego poezja wykwita na dobre dopiero w napisach końcowych. Osobiście zabrakło mi owej pasji twórczej artysty, która winna eksplodować w wyniku uczucia. Takiego choćby żaru, jaki miała muzyka bohaterki „Fortepianu”. Keats w wykonaniu Bena Whishawa („Pachnidło”) to zbyt bierna i mglista postać, by był do końca świadomy, jak wielkie uczucie jest jego udziałem. A przecież tak w rzeczywistości nie było, skoro, wyłączając ostatni rok choroby, był to okres eksplozji jego talentu. Pasja powinna wylewać się z filmu... Nie ma w nim nic takiego. Jego pasję przewyższa pasja szyjącej swe sukienki i falbanki Fanny. Ów brak równowagi między stronami dramatu jest lekko niezrozumiały, ale film Jane Campion, która wraca do wielkiej formy, jest i tak absolutnie zniewalający.
ASPEKTY TECHNICZNE
Piękno – tym słowem można określić gros kadrów w tym filmie. I nie chodzi tylko o te, w których eksplodują kolory: soczyste zieloności ogrodu, fiolety kwiatów na łące czy białoróżowości drzew sadu, ale też o ascetyczne, proste kadry. Barwnym plamom: karminowym czerwieniom, złotym brązom, butelkowym zieleniom głębi dodają faktury użytych materiałów: miękkich pluszów i połyskliwych aksamitów.
Dużo bardzo różnego światła! Zimnawy angielski blask zachmurzonego nieba tylko w kilku scenach daje za wygraną, ustępując jasnym, niemal włoskim słonecznościom. Koloryt skóry bohaterów mocno bladawy, niemal przezroczysty, tylko w chwilach, kiedy plan oświetla płomień kominka czy świec, wydaje się cieplejszy. Ostrość nie jest najwyższych lotów, ale jakoś specjalnie nie przeszkadza lekkie zmiękczenie konturów w tym poetyckim filmie.
Jeśli chodzi o dźwięk, to tak pięknie już nie jest. Tylko w kilku scenach ożywają tyły. Ładnie rozłożono dźwięk w scenach plenerowych, w czasie przechadzki kochanków szumią drzewa w lesie i trzciny nad jeziorem. Z tyłów intensywnie dochodzą uderzenia kropel rzęsistego deszczu podbijane basem dalekich grzmotów. Dialogi brzmią, jak powinny: starannie wypowiadane i z poprawną dykcją.
BONUSY
„Jaśniejsza od gwiazd” zyskała bardzo ładną oprawę. Została wydana właściwie jako dodatek do książeczki z 33 wierszami Johna Keatsa wydanymi na eleganckim papierze, opatrzonymi wstępem Stanisława Barańczaka. Oprócz zwiastuna jedynym dodatkiem na płycie jest pakiecik 4 wywiadów (mniej więcej sześciominutowych) z reżyserką i aktorami. I tak Ben Whishaw mówi o swym zdumieniu po tym, jak okazało się, że dostał rolę Keatsa. Był bowiem przekonany, że słabo wypadł na przesłuchaniu. Aktor mówi o dość oryginalnej metodzie pracy Jane Campion, która pozostawia kręcenie filmu biegowi rzeczy. Mówi również, że budując rolę Keatsa, chciał pogodzić wizję, jaką miało na temat poety wiele osób, ale jak dla niego Keats miał tę cechę, że nie użalał się nad sobą, pomimo tego że miał ku temu powody.
Z kolei Abbie Cornish swoją Fanny określa jako osobę bardzo praktyczną, która zakochawszy się, otwiera się na sprawy duchowe, a jej świat staje na głowie. Bardzo ciekawe spostrzeżenia co do swego bohatera ma Paul Schneider grający w filmie przyjaciela Keatsa, Charles'a Browna. Porównuje go bowiem do Antonio Salieriego i roli zazdrosnego, pozbawionego talentu imitatora, jaką odegrał z życiu Mozarta. No i w końcu zabiera głos reżyserka Jane Campion, opowiadając o swej niechęci do biografii jako takich i jej przezwyciężeniu, gdy wpadła na pomysł, by „czytać” Keatsa przez pryzmat jego romansu z Fanny Browne. Mówi również, że jej muzą była jej własna nastoletnia córka, której reakcje były podpowiedzią i kluczem do interpretacji postaci Fanny.
veroika
CIEKAWOSTKI - CUDOKADR |