„Dzieciątko z Macon” to idealny ścieg, w którym użyto nitki fikcji i nitki rzeczywistości… i nie wiadomo, która jest tą bardziej widoczną.
To mój ulubiony film Petera Greenawaya. Żaden nie poraził mnie tak bardzo trafnością w zobrazowaniu okrucieństwa wpisanego w nasze dziedzictwo, rodzajem ceremonialności w zadawaniu cierpienia, śmierci, która odbywa się przy akompaniamencie muzyki i aprobacie tłumu: władzy świeckiej, przedstawicieli Kościoła i prostej gawiedzi. Z jednej strony otoczeni pięknymi przedmiotami, czego przejawem jest kłujący w oczy blichtr i monstrualny przepych, sprawiamy wrażenie ucywilizowanych. Z drugiej zawsze wygrywa w nas własny interes, własne dobro, na którego ołtarzu złożymy nawet bliskich. W tym dążeniu do zaspokojenia własnych pożądliwości nie ostaną się żadne świętości. Dogmat o dziewictwie Maryi jest okazją do manipulacji cnotą, a potem do jej zbeszczeszczania i poniżenia, a boska moc dziecka przyczynia się do czyjejś śmierci. Nawet martwe ciało nie zostanie godnie potraktowane – rozczłonkowane na relikwie będzie dalej „służyć” żywym jako towar najlepszej jakości. „Dzieciątko z Macon” oglądamy od pewnego momentu z prawdziwym przerażeniem w oczach, bo i my, tak jak widzowie, zostaliśmy oszukani, zwiedzeni złudzeniem, gdy tymczasem rzeczywistość zaczyna przerastać fikcję.
A zaczyna się tak niewinnie – od spektaklu opowiadającego pewną historię. Oto w dotkniętym nieszczęściami siedemnastowiecznym burgundzkim miasteczku rodzi się dziecko, które zostaje uznane za cudowne. Bo choć urodziła je stara i szpetna matka, jest uderzająco piękne i dorodne. Od razu też rozchodzi się fama, że błogosławieństwo dziecka uzdrawia i przynosi urodzaj. Kiedy siostra chłopca odkrywa, że może jej on zapewnić dobrostan, zaczyna podawać się za jego matkę i całkowicie zawłaszcza go dla siebie. W końcu, zaniepokojony tym, że sytuacja wymyka mu się spod kontroli, Kościół żąda, by dziewczyna udowodniła, że nadal jest dziewicą. Wkrótce dochodzi do tragedii…
Jakiej? Tego już nie zdradzimy, ale dajemy głowę, że nikt nie wyjdzie z tego seansu obojętny… i niewinny.
ASPEKTY TECHNICZNE
Ucieszą nas kolory, choć nie do końca jakość obrazu, który jest mocno zmiękczony. Miękkie kontury i niespecjalny kontrast chwilami lekko drażnią, bo chciałoby się dooglądać wszystkie detale bogatego tła. Z drugiej strony z racji niewielu zbliżeń nie rzuca się nam to w oczy, a przy tym niezwykle bogata kolorystyka obrazu, pełna ciepłej czerwieni, żółtego złota, ciepłych brązów i głębokich czerni, wynagradza nam ów dyskomfort. Lekko szemrze tło.
Dźwięk ciekawy: gwar, szum głosów, muzyka itp., ale zarówno to, jak i dialogi oraz muzyka płynie z frontów, jak na stereo przystało.
BONUSY
Nic.
veroika |