W filmie Phillidy Lloyd owa żelazna dama jest już cieniem samej siebie, wydaje kolacje, odsłania pomniki, ale jej filmowa biografia to tylko przebłyski dawnej, pamiętanej epizodami świetności. Na co dzień Thatcher pokazano jako osobę, która wciąż walczy, ale już głównie z własnymi słabościami, opierając się z trudem procesowi zżerania mózgu przez demencją starczą. Towarzyszy jej w tej walce urojony, nieżyjący dawno mąż Denis – nie wiadomo, czy egzystujący przy niej, by ukoić czy uprzykrzyć jej ostatnie lata. Dzięki jego obecności nie jest wprawdzie samotna, ale i nie może mieć poczucia, że panuje nad swym życiem. I tak się właściwie w końcu dzieje – każe Denisowi odejść, by uzyskać kontrolę nad swym życiem. Ów motyw przewija się przez cały film – Thatcher w wykonaniu Meryl Streep właściwie nie przeżywa chwil zwątpienia czy obaw. Te krótkie chwile zawahania, jeśli w ogóle są, bywają jedynie sposobem na „przytrzymanie” czasu i znalezienie odpowiedniego argumentu, który wynika z mocno ugruntowanych poglądów. Czy jeśli chodzi o decyzję o stłumieniu strajku, zamknięciu fabryki, czy posłaniu ludzi na wojnę Thatcher, jest taka sama – niewzruszona. Czy taka była? Ponoć nie, w tym wypadku siła kreacji aktorskiej przygasiła rzeczywisty wymiar portretowanej polityk, która często miała chwile kryzysów decyzyjnych i wahań.
„Żelazną Damę” ogląda się z zaciekawieniem, które nie zostaje zaspokojone. Z jednej strony mamy całkiem wiarygodną i przekonującą opowieść o schyłku świetności i strasznej starości, która sprawiedliwie dotyka wszystkich – wielkich i małych tego świata. Z drugiej strony nie dostaliśmy opowieści, która tłumaczyłaby fenomen jej niesamowitego charakteru. Thatcher przypomina charakterologicznie Atenę, która gotowa do walki wyskoczyła z głowy Zeusa – dorosła i już w pełnej zbroi. Zbyt doskonały to obraz i lekko nierealistyczny. Wiemy coś o jej ojcu, widzimy ją w czasie wojny, ale co sprawiło, że stała się tym, kim była? Film na to pytanie nie odpowie. Może to wina epizodycznego charakteru narracji filmu lub też perspektywy, z której spogląda się na jej życie… Może ktoś z zewnątrz powiedziałby o niej więcej niż ona sama? Może jak na osobę o takiej skali zbyt mało w filmie „światowości”, która wykraczałaby poza walc z Reaganem i paradowanie w wieńcu z kwiatów. Cokolwiek powiemy „Żelazna Dama” to pozycja obowiązkowa nie tylko z racji Oscara dla Meryl Streep, w pełni zresztą zasłużonego, ale z racji bardzo dobrej opowieści o człowieku – autentycznej, prawdziwej i wzruszającej.
ASPEKTY TECHNICZNE
Obraz przeciętnie ostry, z tendencją do zmiękczeń, chwilami wygląda jak filtrowany. Jeśli chodzi o barwy, bardziej pastelowy w sekwencjach ukazujących Margaret Thatcher w młodości i wtedy mamy przewagę brązu i delikatnej sepii. W scenach jej dorosłości politycznej przeważają już kolory biurowe: zgaszone błękity i wszelkie poważne szarości. Od czasu do czasu mignie jaskrawsza czerwień czy róż. Kontrast bardzo średni, z czernią mniej lub bardziej granatową lub oliwkową. Z usterek tylko falowania krawędzi i szemranie tła, oczywiście w scenach fabularnych, bo w licznych kronikach dokumentalnych, co widać w fakturze obrazu, sporo ziarna i śmieci analogowych.
Dźwięk zdecydowanie obyczajowy, ale momentami dosyć akcyjny (wojna o Falklandy z odgłosami militarnymi, zamieszki uliczne czy wybuchy bomb podłożonych przez IRA). Ciekawie skomponowano kilka scen – krzyki w parlamencie, które brzmią w tyłach, z odgłosami domowymi Margaret przebywającej w domu.
BONUSY
Tylko zwiastuny.
veroika
Premiera DVD: 6.09.2012
CIEKAWOSTKI – CUDOCYTAT
|