W opuszczonym domu znalezione zostaje ciało kobiety ubranej w różowy strój. To czwarta ofiara w serii śmierci wyglądających na kontrowersyjne samobójstwa. Detektyw Lestrade, który jest najlepszym śledczym w Scotland Yardzie, zdaje sobie sprawę, że w rozwiązaniu tej zagadki może pomóc tylko jeden człowiek, Sherlock Holmes. Tymczasem w londyńskim szpitalu doktor Watson, brytyjski weteran wojenny, ranny w Afganistanie, spotyka charyzmatycznego geniusza, który poszukuje właśnie współlokatora. Tym kimś jest dziwaczny, ale diablo inteligentny Sherlock Holmes. Panowie wspólnie są wynajęci przez policję do wyjaśnienia tajemniczych morderstw.
O Sherlocku nakręcono sporo filmów, ale dopiero Guy Ritchie, kręcąc „Sherlocka Holmesa” i jego sequel „Grę cieni” z Robertem Downeyem Jr. i z Judem Law, na nowo wykreował staromodnych bohaterów. Wydawać by się mogło, że wynalazł nowy klucz na starego bohatera. Oczywiście, oba filmy są wyśmienite, ale pomysł na Sherlocka znaleźli też twórcy telewizyjni: Steven Moffat i Mark Gatiss. Stworzyli zupełnie nową jakość, przenosząc akcję z wiktoriańskiego Londynu do współczesności. Coś, co wydawało się niemożliwe, okazało się strzałem w dziesiątkę. Zmieniły się tylko dekoracje, główni bohaterowie zostali ci sami. Staroświecki telegram został zastąpiony nowoczesnym telefonem komórkowym, Sherlock, nieomal jak szarlatan, ma własną stronę internetową o dedukcji i jak każdy posługuje się kartą kredytową.
O ile nie zawsze uwspółcześniane adaptacje klasycznej literatury okazują się udane, o tyle tutaj mamy do czynienia z absolutnym sukcesem. Efekt jest taki jak podczas oglądania „Titusa Andronikusa”, w którym szekspirowscy bohaterowie zostali wkomponowani w nowoczesne, postmodernistyczne dekoracje.
W „Sherlocku...” główni bohaterowie zostali ci sami, ze swoimi przyzwyczajeniami, fobiami i natręctwami. Okazało się, że Londyn AD 2010 okazał się idealnym miejscem do rozwiązywania spraw kryminalnych. Rolę tytułową zagrał Benedict Cumberbatch („Szpieg”, „Pokuta”). Rola doktora Watsona przypadła Martinowi Freemanowi (serial „Biuro”, „Autostopem przez galaktykę”). Mimo że panowie są w serialu partnerami, to osobowość ich bohaterów jest tak bogata, że nieomal każdy żyje własnym życiem. Freeman grający doktora Watsona jest postacią zrównoważoną, sceptyczną, a przy tym serdeczną. Zupełnym przeciwieństwem okazuje się Sherlock. W kreacji Cumberbatcha jest to osobnik piekielnie inteligentny, arogancki, wścibski, przenikliwy i dystyngowany. To także jeden z lepszych Sherlocków, jakiego spłodziła brytyjska telewizja.
Na płycie DVD ukazuje się pierwszy odcinek pierwszego sezonu serialu.
ASPEKTY TECHNICZNE
Intencjonalnie obraz jest lekko zmiękczony. Momentami to, co widzimy, sprawia wrażenie rzeczywistości oglądanej spod lekko przymkniętych powiek. Twórcy celowo używali obiektywów o długich ogniskowych i stosowali różne filtry, żeby uzyskać rozmyte tło. Taka perspektywa daje zupełnie inny odbiór. W żadnej ze scen nie pojawiają się cyfrowe artefakty. Obraz jest pozbawiony skaz. Całość utrzymana w kolorystyce satynowej, oscylującej wokół ciemnych beżów, brązów, bordo, ale w matowych odcieniach.
Ścieżka dźwiękowa „budżetowa”, tylko w Dolby Digital Stereo. Jednak dynamika nagrania i jego jakość nie budzą poważniejszych zastrzeżeń. Niemniej wersja wielokanałowa byłaby na pewno bardziej pożądana.
BONUSY
Dwa zwiastuny serii przyrodniczych BBC. Edycja DVD „Made In Great Britain” posiada spory pakiet dodatków.
Marcin Kaniak |