Poza tym większość elementów zgadza się z tym, co możemy obejrzeć w klasycznym heist movie, jak ten rodzaj kryminalnych akcyjniaków nazywają Amerykanie czy Anglicy (do tego gatunku zaliczamy na przykład „Angielską robotę” czy wszystkie części przygód Oceana, bohatera „Ocean’s Eleven” itd.). Jest więc zaszczuty i ścigany przez rząd facet (nazwany tutaj Cobb – słowo to w języku urdu znaczy „sen”, „marzenie”), który aby wyczyścić swą kartotekę, podejmuje się wykonać dla pewnego japońskiego biznesmena zuchwałego skoku – ma zaszczepić w umyśle wpływowego człowieka fałszywą ideę, która zrujnuje jego karierę. Cobb bowiem specjalizuje się we wnikaniu w umysły śpiących ludzi – tam zdobywa informacje lub właśnie… „zaszczepia” śpiącemu jakieś szkodliwe dla niego pomysły czy zostawia fałszywe wiadomości. Gdyby nie to, że oskarżany jest o morderstwo, żyłby jak pączek w maśle, realizując misje dla rządu, a tak nie może nawet skontaktować się z dziećmi… Dlatego tak nęci go możliwość wyzerowania dawnych grzechów i dlatego podejmuje się zadania wydawałoby się niemożliwego do wykonania. Przed jego realizacją zaczyna oczywiście zbierać ekipę wybitnych specjalistów, specjalizujących się w „umysłowych skokach”. Ale zadanie, i tak zagmatwane i trudne, szybko zaczyna się komplikować jeszcze bardziej…
Christopher Nolan już nie raz pokazał, że potrafi dobrze namieszać w głowach swych bohaterów, a w głowach widzów tym bardziej. W porównaniu z „Incepcją” jego sztandarowe dzieło, czyli „Memento”, jest jednak prostą układanką. W „Incepcji” w zasadzie niczego nie możemy być pewni – czasem coś dzieje się we śnie, który dzieje się w czyimś śnie, który dzieje się w… i tak dalej – takich szufladek może być bardzo wiele. Tym większe brawa należą się reżyserowi, że to wszystko logicznie poukładał (akcję należy jednak śledzić baaaardzo uważnie, gdyż w innym przypadku się w tym sennym labiryncie pogubimy), a na dodatek zrobił to w tak efektowny sposób. „Incepcja” to nie tylko inteligentna gra z widzem – to także rozrywka pełną gębą: są tam efektowne pogonie, strzelaniny, walki, prywatne śledztwo, dramatyczny wyścig z czasem (w sumie zobaczymy około 500 ujęć z efektami specjalnymi). W finale napięcie naprawdę sięga zenitu.
„Incepcję” należy uznać za powiew świeżości w kinie rozrywkowym. Choć nie jest wolna od błędów (pierwsza część filmu, przybliżająca widzom metody działania nietypowych złodziei mogła być chyba bardziej zwięzła i mniej dosłowna), to jest to dzieło ze wszech miar nowatorskie, odkrywające nowe horyzonty przed kinem science fiction i kryminałami. Oczywiście film perfekcyjnie prezentuje się również pod względem technicznym – ma znakomity montaż, świetne zdjęcia i ciekawą oprawę muzyczną. Na koniec o aktorstwie – choć efekty są w „Incepcji” bardzo ważne, większości obsady udało się stworzyć na ekranie postacie z krwi i kości. Mowa zwłaszcza o Leonardo DiCaprio, odtwarzającym rolę Cobba, człowieka zaszczutego, który nie do końca wie już, co jest jawą, a co snem (i nie za bardzo potrafi już wybrać, w którym z tych światów chciałby pozostać).
Film oczywiście okazał się wielkim przebojem kasowym (jego budżet wyniósł 160 milionów dolarów, zaś zyski w samych Stanach Zjednoczonych zbliżyły się do 300 milionów), a także – co jest rzadkością – w równej mierze podobał się widzom, co krytykom. I pewnie będzie jednym z faworytów w przynajmniej kilku oscarowych kategoriach.
Jan
|