Uczciwie będzie zaznaczyć, iż należę do tych pierwszych, a co więcej – dzieło Wilde’a było dla mnie swego czasu kultowe, cynizm lorda Henry’ego naśladowany, a jego co smakowitsze kwestie używane w rozmowach z wtajemniczonymi rówieśnikami. I ten wątek akurat w filmie, muszę przyznać, wypadł całkiem nieźle, w czym na pewno spora zasługa grającego rolę diabolicznego lorda Henry’ego Colina Firtha, który zwłaszcza w pierwszej części filmu jest bardzo przekonujący i bardzo wilde’owski: oportunistyczny, cyniczny i cudownie zdystansowany do świata. Jego wygłaszane w figlarną lekkością kwestie to manifestacja wolności jednostki, jej niezależności i oryginalności. Niestety, sączone w bardzo młodą duszę naszego bohatera powodują kompletną degenerację jego charakteru. Dorian Gray (bardzo apetyczny, acz jeszcze nie charyzmatyczny Ben Barnes), który przybywa do Londynu jako niewinne pacholę, bardzo szybko zaczadza się swą popularnością i obrasta w dumę z powodu swej hołubionej przez wszystkich urody. Ów narcystyczny zachwyt sobą sprawia, że zakochawszy się w swym portrecie, oddaje duszę diabłu, oczywiście nie bezpośrednio (darowano nam cuchnącego siarką i kopytnego przedstawiciela piekieł), ale tak właśnie się dzieje. Dorian pozostaje młody, a wszystkie jego złe uczynki odbijają się na obliczu portretu namalowanego przez podziwiającego go i zakochanego w jego urodzie przyjaciela Basila.
Ów homoseksualny wątek, stanowiący motyw przewodni (choć niedosłowny) książki, tu potraktowano raczej powierzchownie, podobnie zresztą jak niektóre motywy związane z rolą / misją artysty w świecie (wątek malarza Basila i Sybilli). Wpłynęło to na pewno na otwarcie filmu dla szerszego grona publiczności, którego nie pochłaniają filozoficzne i lekko akademickie dyskusje. Zamknęło dla bardziej wnikliwych, dla których „Dorian Gray” zyskał miano mrocznego, ale tylko thrillera, trzymającego w napięciu, a chwilami wypełnionego pogoniami, strzelaniną, chorymi wizjami i demonami przeszłości. Pomogła w uzyskaniu tego bardziej widowiskowego efektu wizja ówczesnego Londynu z jego ciemnymi, podejrzanymi zaułkami, kolorowymi burdelami i tanimi teatrzykami z adekwatnymi do nich ich mieszkańcami: kloszardami, wyuzdanymi prostytutkami i zwykłymi zjadaczami chleba. Słowem „Dorian Gray” dość wiele stracił dla garstki, by zyskać dla większości.
ASPEKTY TECHNICZNE
Kolory mocno zmienne. Te szarawe, stalowe, o odcieniu gołębim, a czasem morskim przynależą panoramie mglistego Londynu, szafranowe brązy, porcelanowe beże, miedziany tycjan i lśniące złoto to odcienie eleganckich wnętrz domów angielskiej socjety z sukniami dam, bogatymi kotarami i elegancką biżuterią. Nasycone czerwienie w karminowych odcieniach to barwy domów rozpusty, a czynszowe domki biedaków mają odcień brudnej, szarej sadzy. Nie w pełni jednak doceni się ich bogactwo, bo brakuje kontrastu w postaci mocnej czerni, która tu przechodzi w granat. Obraz jest lekko nieostry, a i kontrast mógłby być odrobinę bardziej dobitny, bo sporo detali ginie w częstych przecież scenach mrocznych.
Dźwięk jest ciekawy, pełen różnorodnych odgłosów, zwłaszcza tych związanych z podwójnym życiem przeklętego, toczonego zgnilizną, i to akurat słychać, obrazu, na co składają się piski szczurów, jęki, zgrzyty, wycia, stuki i chrzęsty. Ale jak na potrzeby filmu grozy, trochę mało intensywnie brzmią one w tyłach. Trzeba mocno podkręcić głośność, a i tak mamy niedosyt, bo tyły zaanektowała głównie bardzo ilustracyjna i klimatyczna muzyka.
BONUSY
5 zwiastunów.
veroika |