Muzykiem jest Amerykanin polskiego pochodzenia, Oliver. Mężczyzna przyjeżdża na koncerty do Europy (między innymi i do Polski) tuż po odejściu żony. Zrozpaczony kłóci się z agentem i zrywa kontrakt. Zostaje sam i z olbrzymimi długami… Ale spotyka starego nauczyciela matematyki, namiętnego gracza na wyścigach, Franka. Były belfer stanie się jego mentorem i znów tchnie w Olivera radość życia, tym bardziej że dzięki niemu Oliver poznaje piękną Kornelię. Franek, który zapada na zdrowiu, daje się namówić do wyjazdu do uzdrowiska Baden-Baden, by móc przy okazji postawić na biegnącego tam konia Rutena, swego faworyta. Tymczasem Oliver natyka się tam na jurora konkursów pianistycznych, profesora Karloffa, który, jak się okazuje, odegrał tragiczną rolę w jego życiu. Teraz proponuje Oliverowi pewien układ.
Główny bohater, jako głosi tytuł, zrzuci więzy i okaże się wygranym, sam zaś film takiej etykietki raczej nie może otrzymać. Scenariusz, choć pracowano nad nim… 20 lat, zawiera za dużo wątków i za dużo pada w nim Wielkich Słów: o życiu, o poszukiwaniu siebie, prawd o spełnieniu, o miłości, o ludziach kultury i sztuki, o współczesnym świecie. To jeden wielki morał. Aktorsko jest zróżnicowanie, a nawet zbyt zróżnicowane. Januszowi Gajosowi (Franek), który ma w tym filmie kilka okazji, by pokazać klasę, zupełnie kroku nie dotrzymał młody Paweł Szajda (znamy go z „Tataraku”), który obnosi się ze sztucznym uśmiechem i przy okazji wygranej, i przy utracie żony, i w relacjach z despotyczną matką. Co prawda to Amerykanin i pewnie dziennie sterczy godzinę przed lustrem, ćwicząc uśmiech i wmawiając sobie „Jestem the best”, ale chyba nie o to chodziło… Bo przecież chodzi mu o to, by wyrwać się z tych kretyńskich więzów narzuconych mu przez innych. Szajda mógłby się sporo nauczyć od błyszczącego nawet w epizodycznej roli Emila Karewicza (dziadek Olivera), któremu w ułamku sekundy zmienia się wyraz przenikliwie patrzących oczu, ale pewnie trzeba się zestarzeć, żeby twarz wyrażała to, co chcemy, by wyrażała. Młody aktor ma więc szansę za jakieś… 30 lat, póki co, jest zbyt przystojny.
„Wygrany” jest natomiast pięknie zrobiony – część zdjęć realizowano w Baden-Baden, zadbano o ładne ujęcia i elegancki sznyt, jest dreszczyk emocji w scenach wyścigów. Jeśli więc ktoś nie nastawi się na wielkie dzieło, a jedynie na rozrywkę ze sztuką w tle, powinien być usatysfakcjonowany. A usatysfakcjonowani będą na pewno melomani, bo choćby po to, by usłyszeć brzmiącą w filmie muzykę, warto go obejrzeć.
ASPEKTY TECHNICZNE
I ostatnie zdanie recenzji można tu powtórzyć, słychać ją bowiem w porządnym DTS 5.1 i to tak zaskakującym chwilami efektami, że chapeau bas widzowie, tym bardziej że „Wygrany” to obyczaj, a więc rodzaj filmu, w którym dźwiękowo jest raczej skromnie. Tu wprost przeciwnie. Jeśli słychać gwar knajpianych głosów, to tak wyraźnie, że odwracamy głowę, by spojrzeć, kto mówi za ścianą. Podobnie jest z głosem spikera płynącym z telewizora, który mechanicznie wręcz chcemy wyciszyć, czy gruchaniem gołębi, które chcemy odstraszyć. Przykładem świetnego przejścia dźwiękowego jest ujęcie z grajkiem ulicznym, którego gitarę i śpiew słychać najpierw z tyłów, a potem, gdy bohaterowie go mijają, łagodnie przechodzi do przodów. Oklaski w sali koncertowej czy odgłosy deszczu wspomaga subwoofer. Oczywiście szczególnie łakomym kąskiem dla melomana są sceny „fortepianowe”, bo nie koncertowe, z genialną muzyką Chopina m.in. w wykonaniu Piotra Olejniczaka, tangiem „Gente que si” Carlosa Libedinsky’ego, znanego argentyńskiego muzyka, autora muzyki do „Wygranego”, czy zdumiewająco świeżo brzmiące standardy Elvisa Presleya. Dynamiczne i pełne życia dźwięki wypełniają wtedy całe pomieszczenie.
Obraz o pięknym kolorycie starego drewna, kasztanowe włosy Kornelii, żółte liście, brązy dachówek czy delikatne beże sali koncertowej tchną intensywnością i głębią barwy. Lekko spłowiały odcień mają sekwencje reminiscencji Olivera, których sednem są relacje z dziadkiem. Zupełnie inny koloryt, bo wręcz tęczowy, mają sceny na torze wyścigowym, gdzie kreacje pań, stroje dżokejów i soczysta zieleń trawy tworzą barwną scenerię. Sceny w kolekturze mają odcienie matowej zieloności i tam też z racji „zadymienia” pomieszczenia jest najsłabszy kontrast. Usterki transferu to lekkie falowanie krawędzi (dachy) i szemranie tła. Ostrość bardzo dobra, co w częstych zbliżeniach jest szczególnie istotne.
BONUSY
Jest galeria zdjęć, zwiastuny i materiał o realizacji (9 min), w którym głos zabierają aktorzy i reżyser, opowiadający zarówno o fenomenie przegrywania Polaków, jak i o tym, że „Wygrany” to pierwszy polski film o wyścigach konnych. Paweł Szajda zauważa, że dobrze jest grać z reżyserem będącym jednocześnie scenarzystą, bo wie wszystko o danej postaci i o nauce gry na fortepianie, zaś Wojciech Pszoniak o zakłamaniu konkursów, w których ocenia się czyjś talent.
Jan / veroika
Premiera DVD: 28.07.2011
|