RÓŻNE OBLICZA MIŁOŚCI - ZUPEŁNIE INNE LOVE STORY
film ciekawostki
Love story to termin, który stał się stałym elementem kinowych tytułów.
Wciąż jednak kojarzy się go przede wszystkim z obrazem Arthura Hillera z 1970 roku (który jednak wcale jako pierwszy nie nosił takiego tytułu!). Słusznie – żadne inne „Love Story” nie odniosło takiego sukcesu i o większości świat szybko zapomniał. Duński przeboj kinowy, film „Zupełnie inne love story”, który jest bardziej thrillerem czy kryminałem niż melodramatem, pokazuje, że miłość w takich story niejedno ma imię.
Termin love story do powszechnego obiegu wszedł, jakżeby inaczej, w walentynki. Było to w roku 1970: wówczas Erich Segal wydał powieść pod tym właśnie tytułem. Powieść stała się przebojem, została przetłumaczona na ponad 20 języków (w Polsce wydano ją pod tytułami „Love story, czyli o miłości” oraz „Opowieść miłosna”) i jeszcze w tym samym roku na ekrany wszedł film, którego scenariusz napisał sam Segal. Tak naprawdę… to scenariusz powstał jako pierwszy i dopiero potem został on przerobiony na formę książkową (książka zadebiutowała na rynku przed premierą filmu, która miała miejsce dopiero w grudniu, stąd często mylnie uważa się, że Hiller zekranizował powieść Segala)! Film Hillera, w którym w rolach głównych zagrali Ali MacGraw i Ryan O’Neal (przez ekran przemknął także Tommy Lee Jones; o rolę Olivera starało się aż 8 aktorów, wśród których byli Michael Douglas, Peter Fonda, Michael York, Keith Carradine i Jeff Bridges) stał się hitem – kosztował nieco ponad 2 miliony dolarów, zarobił w samych USA grubo ponad 100 milionów, dostał 7 nominacji do Oscara (autor muzyki, Francis Lai, zwyciężył w swej kategorii) i zdobył aż pięć Złotych Globów!
„Love Story” opowiada historię miłości pochodzącego z bogatej rodziny Olivera i ubogiej Jennifer. Rodzice chłopaka są przeciwni związkowi, więc… zrywa on z nimi stosunki i nie zaprasza ich na ślub ze swą wybranką. Młoda żona po skończeniu studiów podejmuje pracę, by zdobyć pieniądze na dalsze, kosztowne, kształcenie męża, który nie może już liczyć na pomoc najbliższych. Starają się o dziecko, ale bez skutku… Badania wykazują, że Jennifer choruje na białaczkę. Oliver prosi rodziców o pieniądze (nie wyjawia jednak celu), ale zabiegi nie na wiele się zdają i dziewczyna umiera. W ostatnich scenach Oliver godzi się z rodzicami.
Od tej pory filmy z takim tytułem – bądź podtytułem – kojarzone są z historiami o z akazanej / nieszczęśliwej miłości, w których zazwyczaj nie ma happy endu. W rzeczywistości różnie to jednak bywa. A oto krótki przegląd filmów z love story w tytule lub w podtytule (chodzi także o angielskie lub polskie wersje tychże tytułów).
Pierwszym z nich jest „Una storia d’amore” (1942), włoski film poza Italią wyświetlany pod tytułem „Love Story”; to ekranizacja powieści Mary M. Axelson (naprawdę nazywała się Mary C. MacDougal). Reżyserem był Mario Camerini, a jedną z ról zagrał wchodzący w świat filmu Marcello Mastroianni. Film jak najbardziej spełnia warunek pojawienia się wątku nieszczęśliwej miłości, ale ma wiele z kina noir (femme fatale wychodzi za mąż za uczciwego człowieka, ale jej kryminalna przeszłość nie daje o sobie zapomnieć – pojawia się szantażysta, dochodzi do zbrodni).
Większe natężenie melodramatyzmu znajdziemy w „Love Story” Leslie Arliss z roku 1944. Ten brytyjski film opowiada o znanej pianistce, u której zdiagnozowano nieuleczalną chorobę serca. Swe ostatnie chwile postanawia spędzić w Kornwalli. Tam poznaje i zakochuje się w byłym pilocie RAF-u (pilot po jednej z akcji stracił wzrok). W rolach głównych wystąpili Margaret Lockwood i Stewart Granger.
Swoje „Love Story” kręcili także Hindusi i to kilkakrotnie. Hinduskie love story mają to do siebie, że… najczęściej dobrze się kończą. Reżyserem pierwszego filmu pod tym tytułem był Rajendra Kumar, a na ekrany trafił on w roku 1981. Była to kiczowata mieszanka romansu, komedii i akcyjniaka w musicalowej oprawie, a głównymi bohaterami byli Bunty i Pinky, których rodzice niegdyś się w sobie nieszczęśliwie kochali, ale los połączył ich z innymi partnerami. Obraz Kumara był przebojem w Indiach, nakręcono nawet jego remake (a w zasadzie wersję w języku telugu), do dziś ogromnym powodzeniem cieszy się ścieżka dźwiękowa z tegoż „Love Story”.
W 2008 roku swoje „Love Story” nakręcił Raj Mukherjee – tym razem film opowiadał o dwójce dzieci urodzonych tego samego dnia w tym samym szpitalu, które wychowały się w różnych środowiskach – jedno w rodzinie nietykalnych, drugie u bogaczy – a później ponownie się spotkały (jako dorosłe osoby) i zakochały. W tym samym roku Riingo Banerjee przeniósł dość wiernie na ekran powieść Ericha Segala: w jego ujęciu do różnic majątkowych doszły jednak jeszcze religijne – chłopak jest hinduistą, a dziewczyna chrześcijanką.
Historie miłosne można przenieść nawet w przyszłość, co pokazał w swoim „Love Story 2050” Harry Baweja (znów rok produkcji 2008). W zawikłanej historii Karan i Sany ważne role odgrywają… wehikuł czasu, szalony naukowiec i robot-zabawka! Przeładowany efektami specjalnymi – które wyszły spod ręki fachowców z Weta Workshop z Nowej Zelandii! – film stał się jedną z największych klap finansowych w historii Bollywoodu…
Z kolei jednym z największych sukcesów finansowych na Filipinach okazał się film „A Love Story” Maryo J. Delosa Reyesa z 2007 roku. Opowieść o młodym, choć wypalonym i nieszczęśliwym biznesmenie, który musi wybrać między dwoma pięknymi kobietami, trafiła na pierwsze miejsca box-office’u, pozostawiając w pokonanym polu wielkie hollywoodzkie superprodukcje (między innymi o Jasonie Bournie)!
Wypada jeszcze wspomnieć o singapurskim „Love Story” Kelvina Tonga (rok 2006), nagradzanej na festiwalach krótkiej impresji filmowej pod tym tytułem wyreżyserowanej przez Amita Guptę (rok 2007, to produkcja brytyjska), indonez yjskim obrazie Hanny’ego Saputry (premiera w tym roku), przygodowym „1942: A Love Story” (1993; reżyseria Vidhu Vinod Chopra) i… ponad 350 innych filmach, w których owo love story się w tytule pojawia! Za najdojrzalsze z nich uchodzi „A Swedish Love Story”, znane w Polsce jako „Historia miłosna”, a w oryginale noszące tytuł „En karlekshistoria”. Szwedzki film Roya Anderssona z 1970 roku dostał aż cztery nagrody na MFF w Berlinie!
Jan Matul