ODCIĄĆ, BY PRZEŻYĆ - 127 GODZIN
film ciekawostki
Przypadek Arona Ralstona, bohatera filmu „127 godzin”, pokazał, że człowiek nade wszystko ceni życie i aby przeżyć, gotowy jest na niemal wszystko!
Głaz, który przycisnął mu rękę do skały, ważył około 400 kilogramów. Zniszczenia, które poczynił, były ogromne – po pięciu dniach ręka Ralstona była już martwa. Mimo to mężczyzna musiał wykazać się niezwykłym hartem ducha: specjalną dźwignią połamał kość promieniową i łokciową, potem swym wielofunkcyjnym, tępym, na jego nieszczęście, scyzorykiem poprzecinał wszystkie miękkie tkanki wokół złamania. Ostatnim punktem było przerwanie wbudowanymi w scyzoryk kombinerkami ścięgien i nerwów – te akurat nie były do końca martwe… Cały zabieg zajął mu ponad godzinę. Tak długi czas wynikał z kiepskiej jakości ostrzy w scyzoryku – Ralston sam stwierdził potem, że kiedyś połasił się na pieniądze i kupił najtańszy sprzęt za 15 dolarów…
Ralston nie jest jedyną osobą, która dokonała na sobie zabiegów chirurgicznych. W większości przypadków decydowali się jednak na to ludzie mający jakieś pojęcie o medycynie czy po prostu lekarze. W 1921 roku dr Evan O’Neill Kane wyciął sobie ślepą kiszkę (ale zastosował miejscowe znieczulenie, a na korzyść Ralstona działało tylko to, że był odwodniony i zaczynał majaczyć). Tenże sam pan 11 lat później sam zoperował sobie przepuklinę pachwinową – miał wówczas już 70 lat!
Często operacje przeprowadzane na sobie samym odbywały się na Antarktydzie: po prostu operujący był jedyną osobą mającą pojęcie, co robić (lub jedyną osobą w ogóle przebywającą w bazie). Tak było z radzieckim naukowcem i dr. Leonidem Rogozowem, który w 1961 roku w stacji Nowolazarewskaja zoperował sobie wyrostek – zabieg trwał blisko dwie godziny.
Na stacji Amundsen-Scott w 1999 roku dr Jerri Nielsen odkryła w swej piersi guz – sama dokonała dwóch biopsji, a po odkryciu, że to złośliwy nowotwór, poddała się prymitywnej chemioterapii. Kolejne ruchy konsultowała podczas telekonferencji z zespołem lekarzy z USA, g dyż samolot, który miał ją zabrać, przez długi czas nie mógł wylądować z powodu złej pogody i braku odpowiedniego lądowiska. Swe doświadczenia opisała w książce „Ice Bound”. Niestety, 10 lat później nowotwór zaatakował jej mózg i tym razem już nie pokonała choroby.
Największe słowa uznania należą się jednak chyba niejakiej Inés Ramirez. Meksykanka nie mogła się doczekać na lekarza podczas trudnego porodu: najbliższa położna znajdowała się około 80 kilometrów od jej wioski, a mąż, który mógł powiadomić służby medyczne, pił w barze. Zdezynfekowała podbrzusze wódką (sama dla kurażu łyknęła trzy szklaneczki), potem rozcięła je trzema ruchami kuchennym nożem i wyciągnęła dziecko. Zszyto ją dopiero po kilkunastu godzinach. Ona i syn przeżyli!
Jan