Tym razem Kurt Wallander musi zmagać się z własną słabością i ogromnymi traumami. Pierwsza wynika z faktu, iż pierwszy raz w życiu zabija człowieka, co przypłaca głęboką depresją i z powodu czego skazuje się na dobrowolną banicję. Druga związana jest ze śmiercią ojca, o którym, jak się okazuje, niewiele wiedział.
Zbrodnie, które popełniane są tym razem, są nieco mniej krwawe i makabryczne niż w pierwszej serii, ale nie mniej ciekawe, a śledztwa ich dotyczące są równie zagmatwane i pełne meandrów. „Morderca bez twarzy” opowiada o brutalnym zabójstwie pary staruszków, o które podejrzewa się cudzoziemców, a kilku samozwańczych katów wykonuje na przypadkowych cudzoziemcach wyrok śmierci. W „Mężczyźnie, który się uśmiechał” na szczęście dla ludzkości Wallander wyzwala się z depresji pod wpływem zagadki, która związana jest z tajemniczą, pozornie samobójczą, śmiercią przyjaciela i jego ojca pracujących dla pewnej fundacji charytatywnej. W trzecim odcinku, „Piąta kobieta”, musi zmierzyć się ze śmiercią własnego ojca, jak i tajemniczymi morderstwami starszych, na pozór niewinnych mężczyzn, których jednak łączą mroczne tajemnice. Oczywiście nie zdradzimy szczegółów, ale powiemy tylko, że Wallander o mało co nie zostanie zabity w czasie akcji, podczas innej straci przyjaciela, ale też zyska szansę na poznanie kobiety, która wypełni mu życiową pustkę. Z trzech zaprezentowanych na płytach odcinków najsłabszy jest chyba drugi, jeśli w ogóle można o jakiejś słabości mówić, a najlepszy ostatni, z racji najbardziej rozbudowanej dramaturgii i najskrajniejszych emocji, jakie towarzyszą śledztwu. Tak jak i pierwsze części film ogląda się świetnie, choć pewne motywy zaczynają być lekko zabawne. Można by na przykład zrobić ranking tego, w jak dziwnym miejscu obudzi się kolejnego poranka Wallander. I tak jak w pierwszej części – nie sposób przerwać w połowie oglądania, co dziwne, bo film jest raczej ponury, nie ma w nim hollywoodzkich scen akcji, a jednak wciąga jak niebezpieczne bagno.
ASPEKTY TECHNICZNE
Oglądanie „Wallandera” to uczta dla oczu, a każda scena zaczyna się kadrem, który można byłoby z racji malowniczości powiesić nad łóżkiem w sypialni. Siwobeżowa łacha piachu wbijająca się w stalowosrebrne morze, gołębioszare niebo wiszące nisko nad łanami beżowej pszenicy czy droga płynąca wśród zielonych koron drzew i jaskrawszych zieleni łąki. W takie barwy zanurza nas ów brytyjski kryminał. Ostrość porządna w zbliżeniach, w ujęciach ogólnych lekko się rozmywa, ale głęboki kontrast właśnie tam mocno nadrabia.
Hipnotyzująca muzyka autorstwa Martina Phippsa i Vince’a Pope’a to jedna z lepszych ścieżek muzycznych, jakie skomponowano do kryminałów. Znakomicie podkreśla wieloznaczność klimatu filmu, raz będącego kryminałem, za chwilę obyczajem, a potem dramatem psychologicznym.
BONUSY
Nic.
veroika
CIEKAWOSTKI - CUDOKADR
|