Te dwie miejscowości znane turystom są już od dobrych kilku lat – za odpowiednią opłatą można pojechać do zony, skażonej strefy, pozwiedzać, pstryknąć fotkę reaktorowi, opuszczonym budynkom w Prypeci. Atrakcję taką oferuje przynajmniej kilka biur w Kijowie, w różnych wersjach, z przewodnikami, dojazdem i robiącą wrażenie kontrolą promieniowania przy wyjeździe (podobno jeśli strażnikom spodoba się aparat czy kamera, to może się okazać, że są napromieniowane i nie ma przebacz – rekwirujemy). Nic dziwnego, że temat wymarłego miasta zainteresował w końcu filmowców.
W filmie Bradleya Parkera grupka młodych Amerykanów odwiedza Kijów i postanawia się wybrać do skażonej strefy. Wynajmują przewodnika i samochód, wyjeżdżają (towarzyszy im jeszcze Norweżka i Australijczyk) do Prypeci. Strefa wita ich zmutowanymi rybami wykazującymi krwiożercze instynkty, dalej jest jeszcze gorzej: niedźwiedź w opuszczonym bloku (zwierzęta podobno rzeczywiście upodobały sobie opuszczone przez ludzi tereny), potem awaria samochodu i konieczność spędzenia w Prypeci nocy… A nocą, jak to zwykle w takich miejscach, na łowy wychodzą zmutowani mieszkańcy…
„Czarnobyl. Reaktor strachu” ma niezły punkt wyjścia, ale im głębiej w scenariusz, tym gorzej. Finalnie powstał horror dla młodszej widowni, przypominający „Hostel” i tym podobne rewelacje o naszej części kontynentu, gdzie roi się od psychopatów i mutantów. Oglądania nie ułatwia sposób realizacji, nawiązujący do found footage, czyli do nagrań udających amatorskie materiały zrealizowane przez bohaterów filmu. Ciemno, wszystko lata, skacze, głos bywa zniekształcony – można to zobaczyć raz, drugi i się fajnie bawić, ale kolejna tego typu produkcja nuży. Ponadto scenariusz pełen jest dziur, a postacie są papierowe. No i w końcu sama strefa – niestety, nie zobaczymy zdjęć prawdziwej Prypeci. Twórcy zdecydowali się na Węgry i Serbię. Nie dbali zresztą specjalnie o szczegóły, można więc na przykład zobaczyć porzucone na parkingu Łady Samary, które to auta zaczęto produkować rok po katastrofie, a po Kijowie krąży samochód z napisem „Telekom Srbija”…
ASPEKTY TECHNICZNE
Kolory stonowane i mało wyraziste: brązy, błękity, szarości i zielenie. Czerń szarawa, podobnie jak biel. Właściwie próżno szukać jakiejś jaskrawszej barwy. Obraz, choć nie jest to klasyczny found footage, ma wszystkie jego grzeszki: generalnie niestabilny, chwilami prześwietlony, z rozmazującymi się krawędziami i płytkim kontrastem. Oczywiście wszelkie usterki typu falowanie krawędzi, szemranie tła, pikselizacja na filmowym porządku dziennym. Generalnie w ujęciach nocnych dostrzec można niewiele, ale na przykład fajnie widać drobinki kurzu unoszące się w powietrzu, widoczne w snopie światła z latarki. Cóż, taki urok pseudodokumentów.
Dźwięk ciekawy i mocno uprzestrzenniony, jak to bywa w horrorach. Chrzęst żwiru i gruzu pod butami zwiedzających opuszczone domy, przeciągły stukot otwieranych drzwi czy przewalanie się trącanych stopami pary bohaterów setek pustych łusek w autobusie znalezionym na złomowisku to jedynie parę przykładów. Oczywiście prawdziwy power to ataki napromieniowanych zombi z ich ujadaniem, wrzaskami i dewastowaniem samochodu, a wydaje się, że rozszarpują go na strzępy. Echem w pustych pomieszczeniach reaktora niosą się głosy wołających swych zaginionych towarzyszy.
BONUSY
Tylko zwiastuny.
Jan / veroika
Premiera DVD: 15.11.2012
CIEKAWOSTKI – MIASTO WIDMO
|