Film Anga Lee jest ekranizacją nagrodzonej Nagrodą Bookera powieści Yanna Martela, kanadyjskiego pisarza i podróżnika, postaci niewątpliwie barwnej i nietuzinkowej (ma dyplom z filozofii, pracował jako ochroniarz, pomagał na plantacjach roślin, sumiennie ćwiczy jogę, udziela się w hospicjach). Powieść ma 100 rozdziałów, dzieli się na trzy części, które mniej więcej zachowano, może czasem lekko mieszając chronologię, w filmie – dzieciństwo głównego bohatera, jego niezwykła podróż, historia ocalenia z alternatywną wersją zdarzeń. Opowieść o Piscine Pi Patelu to oczywiście filozoficzna przypowiastka, pełna scen rodem z fantasy, ale wiele osób – to fakt, sprawdzałem na forach – wierzy, że Martel (który wypowiadając się enigmatycznie tylko nakręca atmosferę) opisał rzeczywiste losy niezwykłych rozbitków!
Głównym bohaterem jest wspomniany Pi Patel, syn indyjskiego bogacza, właściciela ogrodu zoologicznego. Obecnie mieszka w Kanadzie, gdzie odwiedza go pisarz pragnący spisać niezwykłą podobno historię życia mężczyzny. Pi opowiada o swej młodości w Indiach, o swym dorastaniu, stosunku do religii (w zasadzie każdej, bo chłopak czerpał garściami z wszelkich doktryn teologicznych). Jego ojciec postanowił przenieść się z rodziną do Kanady, tam sprzedać zwierzęta i zacząć nowe życie. W podróż wybrali się statkiem, niestety, rozpętał się sztorm, statek zatonął. Uratował się tylko Pi, który dopłynął do dryfującej szalupy. Okazało się, że nie jest na niej sam – schroniła się tam zebra, orangutan, hiena i tygrys, nazywany przez Pi Richardem Parkerem! Zebra i orangutan szybko padły ofiarą hieny, ta zaś straciła życie w kłach tygrysa. Na łodzi zostali tylko Pi i Richard Parker… Dryfując przez bezmiar Oceany Spokojnego chłopak postanawia obłaskawić tygrysa, początki nie są bynajmniej zachęcające…
I w książce, i w filmie udało się sprzedać kilka prawd (w beznadziejnej sytuacji najgorzej stracić wiarę, najlepiej zająć się czymś, nawet z pozoru bezsensownym, co oderwie nas od myślenia o owej beznadziei; człowiek w chwilach grozy z przekonaniem lub mimowolnie, jeśli jest niewierzący, oddaje się pod opiekę siły wyższej, podświadomie jej szuka), a także zadać kilka pytań związanych z religią (Martel wyznaje raczej poglądy panteistyczne), wolą przeżycia i poszukiwaniem prawdy. A także związanych z samym procesem twórczym (fragmenty filmu poświęcone narracji i pisaniu są jednak jego najsłabszym ogniwem). Znalazło się tutaj trochę elementów z new age’u, trochę wstawek z Coelho – całość ma nieść pozytywne przesłanie i być swego rodzaju receptą na życie. Można się z tym spierać, można akceptować, można naśladować, jak kto chce, zależy już od indywidualnego podejścia… Sama opowieść jest, może poza rozmowami między Pi i pisarzem, i poza niektórymi wstawkami z młodości bohatera, opowiedziana porywająco i fascynująco, zwłaszcza na poziomie wizualnym: niektóre sekwencje na łodzi zapierają dech w piersiach (świecące meduzy), inne urzekają baśniowością (kraina zamieszkała przez mrowie surykatek). Jest niewątpliwie na co popatrzeć! „Życie Pi” dostało aż 11 nominacji do Oscara, zdobywając ostatecznie cztery statuetki: za zdjęcia, muzykę, efekty (aktor grający Pi… nigdy nie był na łodzi z prawdziwym tygrysem – siedzący tam zwierzak był wytworem animatorów; prawdziwego drapieżnika widać w nielicznych scenach!) i dla najlepszego reżysera – akurat w tych kategoriach zdecydowanie się należały, uznać „Życie Pi” za najlepszy film roku byłoby chyba jednak przesadą...
ASPEKTY TECHNICZNE
Obraz bajeczny. Wydaje się jakby szalony malarz wycisnął na płótno zawartość wszystkich tubek z farbami. Indie to cała tęczowa feeria barw kobiecych sari od czerwieni, przez błękity, róże, żółcie, fiolety i oranże, przetykane iskrzącymi się w słońcu nitkami. Sceny na morzu to świat zielonych i błękitnych barw, w zależności od pogody albo zimnosinych morskości, mrocznych malachitów albo łagodnych lazurów i nasyconych modrości. Genialnie wypadają sceny nocne z granatowym przetykanym srebrnymi nitkami gwiazd niebem i rozświetloną fluoryzującymi białymi meduzami mieniąca się wodą. Ale równie malarskie są sekwencje dzienne tonące w vangoghowskiej żółci, mandarynkowych oranżach czy karminowej czerwieni. Soczystą zielenią buchają kadry uchwycone na wyspie, do której przybija szalupa, czy te z katolickiego epizodu życia Pi.
Film dopracowano pod kątem ostrości i kontrastu do perfekcji. Wielowarstwowość budowy kadru widać w scenach ukazujących nieskończoność nieboskłonu z pokładami skłębionych chmur i prześwitującymi przez nie promieniami słońca. A jeśli po wodzie rozchodzą się kręgi to widać każdą najmniejszą zmarszczkę na tafli wody (scena z puszką). Żadnych brudów i usterek.
Dźwięk jak obraz idealny. Wbrew pozorom film ma iście akcyjną ścieżkę, w której wiele dźwięków absorbuje kanały, z subwooferem włącznie. Ten ostatni szczególnie eksploatuje katastrofa statku, sztorm na morzu z ogłuszającymi odgłosami gromów czy rozbryzg fal podczas skoku potężnego wieloryba. Świetnie rozseparowano odgłosy zwierzęce: ryk tygrysa odzywa się raz z jednego kanału tylnego raz z drugiego w zależności od ruchów zwierzęcia, które atakuje Pi’a. Piski tysiąca surykatek i „świergot” skrzydło-płetw setek latających ryb odczuwa się w takiej właśnie liczbie.
BONUSY
Niestety nietłumaczone, a szkoda, bo jest kilka interesujących ciekawostek z realizacji filmu w jedynym poza zwiastunem materiale dodatkowym, czyli materiale o realizacji „A Remarkable Vision” (18 min). Zobaczmy jak aktor grający Pi’a radził sobie z nieobecnością swych zwierzęcych towarzyszy na szalupie, co chyba nie było zbyt łatwe. Usłyszymy też od reżysera i twórców, jakie sceny (katastrofa, latające ryby) sprawiały im najwięcej kłopotów oraz zobaczymy ile warstw nałożonych na siebie daje nam w konsekwencji taki kadr jaki widzimy ostatecznie. W tej edycji filmu, do płyty dołączono książeczkę ze zdjęciami i ciekawostkami dotyczącymi realizacji filmu np. takimi na przykład jak ta, że konsultantem na planie był Steve Callahan, człowiek, który przez 72 dni dryfował po oceanie.
Jan |