Stephanie jest uroczą, ale dość naiwną i niewinną młodą mamą, dla której szczytem występku i ryzykanctwa jest przejście przez ulicę na czerwonym świetle. Emily zaś to piękna, wyzwolona kobieta sukcesu, która trzyma życie za rogi. Panie poznają się w szkole swoich synów i natychmiast się zaprzyjaźniają. Przyjaciółki muszą się wspierać, więc Stephanie zgadza się pewnego dnia odebrać ze szkoły synka Emily. Byłaby to jedynie zwyczajna przysługa, gdyby nie fakt, że Emily nie pojawia się, by odebrać dziecko. I to przez kilka kolejnych dni. Dobroduszna Stephanie postanawia pomóc przystojnemu mężowi Emily w poszukiwaniach żony. Wkrótce okaże się, jak mało wiedziała o swojej najlepszej przyjaciółce…
„Zwyczajna przysługa” to ukłon w stronę kina noir. Na trop taki naprowadza chociażby scena pojawienia się na horyzoncie Emily, wyglądającej jak heroina, która zeszła z kadru któregoś filmu z lat 40., typowej femme fatale, manipulującej zarówno mężczyznami, których trzyma pod pantoflem jak i kobietami, które zaczadza swą niezależnością i swobodą obyczajową. Intryga wokół jej zaginięcia też przywodzi na myśl skomplikowane wątki kryminałów Billy’ego Wildera czy Alfreda Hitchcocka. Jej sojuszniczką jest będąca jej przeciwieństwem (przynajmniej do pewnego momentu) Stephanie, która odkrywa w sobie zdolności detektywistyczne i zaczyna walczyć o to, by nie dać się zepchnąć do roli ofiary.
„Zwyczajna przysługa” wykorzystuje konwencję, by z nią lekko poigrać, podsuwając nam smaczki w postaci odgadywania kolejnych, coraz bardziej zagmatwanych tropów. To dobrze wyważona komedia kryminalna z rozsadzającą ekran, rewelacyjną Blake Lively w roli Emily, niepasująca do roli podmiejskiej żonki mającej na karku nieudolnego męża i traktowane jak mebel dziecko. oddającą swoje sfrustrowanie subtelnymi niuansami. Dobra w swej celowo przesłodzonej roli jest też Ann Kedrick, której Stephanie na początku skłania widza do wymiotów, ale potem zaintrygowuje głęboko skrywanymi zdolnościami.
veroika
|