Steven jest wybitnym kardiochirurgiem, a jego żona Anna uznaną okulistką. Mają dwójkę nastoletnich dzieci – Kim i Boba. Są zamożną i szczęśliwą rodziną. Steven dodatkowo opiekuje się 16-letnim osieroconym przez ojca Martinem. Pewnego dnia przedstawia chłopaka swoim bliskim. Od tego momentu sprawy przybierają nieoczekiwany obrót. Steven staje przed niewyobrażalnie trudnym wyborem. Bez względu na to jaką decyzję podejmie, stanie się sprawcą tragedii.
Oj otworzą nam się w głowie szufladki z wiadomościami z liceum, o starożytnej Grecji, bo choć w filmie nie ma kosmitów, duchów, ani czarownic jest w nim spora dawka irracjonalności i to właśnie tej klasycznej, jaką znamy z greckich tragedii. To irracjonalność polegająca na tym, że choć nie powinno mieć prawa coś dzieje się wg jakiejś wyższej logiki, jaką pojmują bogowie, a której strategia niedostępna jest zwykłym śmiertelnikom. Obojętne, co zrobiłby człowiek jego los i tak jest przesądzony, bo bogowie dawno o tym zdecydowali. W wypadku zabicia św. jelenia zdecydował o tym główny bohater filmu Steven naruszając etykę lekarską. To był ów feralny moment, w którym wszystko się zdecydowało. Teraz wisi nad nim i jego rodziną fatum. Fatum z definicji to nieunikniona konieczność, coś, co musi się spełnić. Bohaterów filmu dotyczy ta Odwieczna zasada mówiąca o tym, że nic w przyrodzie nie ginie, że Zło musi zostać ukarane, gdyż taka jest logika klątwy.
Jeśli ktoś nie wierzy w taką predestynację pozostaje mu interpretacja psychologiczna tego, co się dzieje. Trudno tu nie spoilerować, ale czy fakt, że dzieci Stevena „dotyka” klątwa nie jest wynikiem samospełniającej się przepowiedni, która pada z ust Martina, dziwnego chłopca, trochę przypominającego świętego prostaczka, który jako jedyny odczytuje boskie prawa? Bohaterowie tej historii od początku zachowują się tak jakby na coś czekali, na coś przerażającego. Ich postawa to pełne lęku wyczekiwanie.. Na dopełnienie się losu, To, co usiłuje robić Steven dociekając, czemu chorują jego dzieci to coś, co starożytnych Greków przyprawiłoby o pełen politowania uśmiech. Oni wiedzieli, że człowiek swym ułomnym rozumem nie jest w stanie odkryć wyroków sił wyższych. I rzeczywiście w tej strasznej finałowej scenie Steven w końcu zrozumie, że tylko ofiara przerwie ten zaczarowany ciąg wydarzeń, pogłębiający rozpad rodziny.
W filmie panuje pewien rodzaj realizmu magicznego, nawet sytuacje banalne są mocno odrealnione, jakby należały do innego porządku świata. Aktorzy również dostosowali się do tej poetyki: prowadzą dziwaczne rozmowy, w ich zachowaniu widać dużą dozę sztuczności jakby byli robotami. Prym wiedze w tym Barry Keoghan grający Martina, metafizycznego stalkera rodziny Stevena. Jego twarz grzecznego uczniaka w połączeniu z tekstem, który wypowiada jakby recytował wyuczona formułkę kontrastuje z tym, co wyłania się z wypowiedzi i złowrogim klimatem, jaki generuje swoją osobą. Świetnie koresponduje z klimatem stylistyka zdjęć ze sporą ilością ujęć z góry, z odległej perspektywy pokazującej małe sylwetki ludzkie, przypominające marionetki.
„Zabicie świętego jelenia” to film bardzo dobry, aczkolwiek wymagający od widza sporej dozy cierpliwości, ale kto doczeka do końca nie będzie zawiedziony.
ASPEKTY TECHNICZNE
Obraz raczej surowy i oszczędny z ozdobniki. Kolorystycznie dominuje elegancka biel i pastele domu Stevena i oczywiście szpitala, w którym pracuje. Kolory świata Martina są bardziej naturalne, bliżej ziemi: zielenie i brązy. Ostrość porządna, kontrast głęboki.
Dźwięk dookólny i dynamiczny w kilku kluczowych momentach. Muzyka hipnotyzująca pełna Schuberta, Bacha, antycznego chóru i elektroniki.
BONUSY
Booklet.
veroika |