Nominowana do Złotego Globu i Oscara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego „Wyprawa Kon-Tiki” opowiada historię Thora Heyerdala i jego załogi, którzy w 1947 roku na tratwie przepłynęli z Ameryki Południowej, z portu Callao, do polinezyjskich wysp Puka Puka i Angatau. Zajęło im to 97 dni, a wyprawa miała być dowodem na to, że Polinezyjczycy przybyli na swe wyspy właśnie z Ameryki, co można było wyczytać według słynnego badacza analizując legendy Inków i mieszkańców Polinezji.
Film jest ekranizacją książki Thora Heyerdala o tym samym tytule, a także fabularną wersją dokumentu „Kon-Tiki”, nagranego przez załogę tratwy i swego czasu nagrodzonego Oscarem dla najlepszej produkcji dokumentalnej. I w tym tkwi i siła i słabość „Wyprawy…”: kto bowiem czytał książkę i oglądał dokument, ten z jednej strony będzie podziwiał rewelacyjną stronę wizualną i idealną charakteryzację aktorów dobranych do poszczególnych ról, z drugiej jednak drażnić go będą zupełnie niepotrzebne – choć niewielkie – zmiany, których celem miało być jeszcze większe udramatyzowanie całej opowieści (na przykład pokładowa papuga pewnej burzowej nocy po prostu zniknęła i tyle, a nie dramatycznie zakończyła żywot w paszczy rekina).
Zakładając jednak, że miłośników książek Heyerdala i dokumentów sprzed prawie 7 dekad jest mniej niż fanów porządnego kina przygodowego, należy pochwalić twórców „Wyprawy…”: przybliżyli w miarę wiernie i kulisy całej ekspedycji, i dramatyczno-komiczne przygody załogi, i niezwykłą postać głównego bohatera. Są sceny, które ogląda się z zapartym tchem, są sceny na pozór niewiarygodne (a jednak prawdziwe – kucharz naprawdę codziennie rano zbierał z pokładu ryby latające na obiad), a wszystko trąci Wielką Przygodą, taką, w której o powodzeniu misji decydował człowiek, a nie radia, radary i płynąca na wszelki wypadek za łodzią/statkiem/jachtem ekipa ratunkowa…
ASPEKTY TECHNICZNE
„Wyprawa Kon-Tiki” to również przygoda dla naszych zmysłów, bo zarówno obraz jak i dźwięk mają spory rozmach. W sposobie realizacji zdjęć jest sporo zbliżeń, a że mamy do czynienia z żyletkową ostrością więc nie umknie nam żaden kosmyk sklejonych brudem włosów, pot lejący się po plecach czy bąble na opalonej na różowo skórze. Widać nawet pręciki na błękitnych tęczówkach nordyckich bohaterów. Kontrast głęboki, uwypuklający różnorodność kolejnych planów. Kolory skrajnie różne. Miasto to brudna smutna kraina przyobleczona głównie w szarości i granaty ze smolistą czernią i mdłą bielą. Sceny na Pacyfiku to rajskie barwy z turkusem wody, sjeną piasku, błękitem nieba, oliwkową opalenizną bohaterów, jaskrawą zielenią palm i pastelami płóciennych ubrań.
Dźwięk z mocnymi tyłami. Już z początku uszy atakuje nam basowy, ciężki dźwięk pękającej kry. Potem basy występują w sporej ilości, ale już w cieplejszym klimacie przy okazji burzy z piorunami i grzmotami (1 noc podróży), w czasie ataków rekinów czy podczas natarcia wieloryba. Generalnie tyły nie próżnują ani przez moment, gdyż tratwa o wbrew pozorom wcale nie najcichsze miejsce, a wszelkie odgłosy są bardzo dobrze uprzestrzennione. Skrzypienie olinowanie ocierające się o belki i rozbijanie fal morskich o „kadłub” to przewodnie dźwięki, ale jest też trochę ptasich krzyków, no a w scenie przepływania przez rafę zalewają nas całe hektolitry wody.
BONUSY
Zwiastuny.
Jan/veroika
|