Główny bohater tego filmu, prawnik Mike Flaherty, prowadzi małą kancelarię, która wraz z nadejściem kryzysu zaczyna chylić się ku upadkowi. Nie ma kasy na najpotrzebniejsze nawet opłaty. Pieniędzy nie przynosi także dodatkowe zajęcie Mike’a, czyli trenowanie beznadziejnej szkolnej drużyny zapaśniczej… Prawnik zaczyna więc robić małe – sam gigantem prawniczym nie jest – przekręty, które zapewniają jako takie funkcjonowanie jego miłej i udanej rodzince. Żonie o swych szwindlach nie mówi, przyjaciele nie mają mu ich za złe – uważają wręcz, że jeśli jest szansa na zdobycie kasy, to trzeba ją wykorzystać. Ich oporów nie budzi nawet sprawa, w której Mike walczy z rodziną staruszka pragnącą go ubezwłasnowolnić, przyjmuje nad nim opiekę prawną i… umieszcza dziadzia w domu starców (czyli robi dokładnie to, co zrobiłaby rodzina, która, podobnie jak on, czyhała tylko na dziadkową emeryturę…). Ów dziadek zmieni jednak życie Mike’a, pojawi się bowiem zbuntowany wnuczek staruszka, Kyle, który okaże się samorodnym talentem zapaśniczym! Taki zawodnik może wprowadzić drużynę Mike’a na szczyty, może podpisać lukratywny kontrakt. Nic dziwnego, że mężczyzna roztacza nad chłopcem opiekę, a nawet pozwala mu się do siebie wprowadzić. Kiedy Kyle odniesie pierwsze sukcesy, zjawi się jego matka (która się nim nigdy nie interesowała) i spróbuje odebrać Mike’owi syna.
Thomas McCarthy, autor ciepło przyjętych „Dróżnika” i „Spotkania”, wyraźnie lubi zwyczajnych ludzi i zwyczajne historie. Akcja dzieje się na amerykańskich przedmieściach, główny bohater jest oszustem, a jego podopieczny ma z sobą problemy, ale to zwyczajne przedmieścia, gdzie nie szaleją lynchowscy psychopaci, to oszust, któremu zaczyna być źle z obciążonym grzeszkami sumieniem, to buntownik, ale taki w skali mikro, ot, zagubiony nastolatek. „Wszyscy wygrywają” to portret grupki ludzi, którzy się zagubili, ale próbują – sami lub z pomocą innych – ułożyć sobie życie, a że czasem będą z prawem na bakier… Z filmu wieje optymizmem – reżyser lubi swych bohaterów, lubi chyba zresztą wszystkich ludzi i wierzy, że z natury są dobrzy. Dziś, kiedy kino pełne jest przemocy, a historie są na siłę udziwniane, obraz McCarthy’ego prezentuje się nieco staroświecko. Ma w sobie jednak tyle ciepła (no i zabawnych dialogów) i jest tak dobrze zagrany, że prawdziwi miłośnicy kina nie mogą go przegapić.
Jan |