Baz Luhrmann nakręcił swoją wersję „Wielkiego Gatsby’ego” blisko 40 lat po wersji Jacka Claytona, w której w rolach głównych pojawili się Robert Redford i Mia Farrow (i która dostała 2 Oscary w mniej ważnych kategoriach – za kostiumy i muzykę). I to zupełnie dwa różne filmy: obraz Claytona jest klasycznie wysmakowany plastycznie, ma wolną narrację, aktorzy grają w sposób wyrafinowany, niezbyt ekspresyjnie (i trudno zaprzeczyć temu, że dziś ta wersja trąci myszką), z kolei dzieło Baza Luhrmanna jako żywo przypomina „Moulin Rouge!” – teledyskowy montaż, hip-hopowe piosenki ilustrujące co bardziej ekspresyjne wydarzenia (może i pasują do sposobu narracji, do reszty jednak mają się nijak), sceny taneczne przyprawiającą o zawrót głowy.
Fabuła jest dokładnie taka, jak w powieści F. Scotta Fitzgeralda z 1925 roku (książka odniosła sukces dopiero po ćwierćwieczu). Jest początek lat 20. XX wieku. Oto marzący o karierze pisarza Nick, absolwent Yale, przenosi się do Nowego Jorku. Tam kontaktuje się ze swą kuzynką Daisy i jej mężem, bogatym Tomem Buchananem. Zaprzyjaźnia się także z tajemniczym milionerem Gatsbym, swym sąsiadem, o którym krążą różne plotki (był szpiegiem, zabójcą, pracował dla rządu, jest księciem). Okazuje się, że przed 5 laty Gatsby kochał się w Daisy, trafił jednak na front, a ona wyszła za mąż za Toma. Teraz, z pomocą Nicka i swego bogactwa, Gatsby chce odzyskać ukochaną.
Australijczyk Luhrmann zasłynął jako reżyser przykładający szczególnie dużą wagę do warstwy wizualnej swych dzieł. W „Moulin Rouge!” był to strzał w dziesiątkę, w „Australii” forma przyćmiła treść. W „Wielkim Gatsbym” niestety również scenografia, choreografia, kostiumy, sztuczki techniczne (tutaj nawet wieczorne niebo nie wygląda zwyczajnie – to wypadowa kiczu i wyobrażeń o idealnym dla filmowca wyrazistym niebie) wysuwają się na pierwszy plan. Niezwykła dynamika, ekspresyjna gra aktorów (może poza robiącym nieustannie maślane miny Tobey’em Maguire’em, odtwórcą roli Nicka), długie wstawki muzyczne i drapieżność sprawiają, że dramat mężczyzny, który całe życie poświęcił na zdobycie pozycji, a potem pozycję zaryzykował dla kobiety, traci na wyrazie, gubi się gdzieś między chmurami opadającego confetti. To niezwykłe widowisko (budżet wyniósł ponad 100 milionów dolarów i to widać), będące jednak przede wszystkim sztuką dla sztuki, popisem technicznych możliwości twórców. F. Scott Fitzgerald wciąż nie doczekał się ekranizacji swej powieści na miarę jej wielkości…
ASPEKTY TECHNICZNE
Obraz jest mocno stylizowany, wysmakowany i tak podrasowany, by stał się niemalże nierzeczywisty. Cechuje go feeria baśniowych barw, najpiękniejszych jakie tylko możemy sobie wyobrazić, bo niezwykle świetlistych, jakby rozjaśnionych od środka: czerwień błyszczy, błękit się jaskrawi, zieleń kłuje w oczy, żółć opalizuje, a srebro skrzy zimnymi iskrami. Majstersztykiem jest deszcz jedwabnych, barwnych tkanin spływających na Daisy, które z piętra rzuca w jej stronę Gatsby. W ogóle sporo sekwencji z parą Gatsby-Daisy realizowanych jest przez filtry, co sprawia, że obraz nabiera charakterystycznej poświaty. Kolory charakteryzujące Daisy to piękne pastele, beż, ecru, perły i kość słoniowa oraz złoto, nawet jej skóra wydaje się porcelanowa. Sceny nowojorskie kontrastują mocno ze scenami w kopalni, które mają szarografitowy koloryt.
Piękny, głęboki kontrast sprawia, że obraz jest niemalże trójwymiarowy. Ostrość brzytewna, widać najmniejsze detale: pojedynczą rzęsę, pieprzyki czy krople wody spływające po skórze. Jedyną zauważoną przez nas usterką transferu jest krzyżowanie kolorów na jodełkowej marynarce Nicka.
Najwięcej pary jeśli idzie o ścieżkę dźwiękową dają przyjęcia u Gatsby’ego z dudniącą hip-hopem ścieżką muzyczną, z klaksonami zajeżdżających na podjazd samochodów, z gwarem rozmów, okrzykami i śmiechem imprezowiczów oraz wybuchami fajerwerków, co oczywiście tworzy piękną dookólną ścieżkę dźwiękową. Basowy pogłos ma w sobie scena pierwszego spotkania Daisy i Gatsbyego poprzedzona ulewnym deszczem i rozlegającymi się ogłuszającymi grzmotami i z przeciągłym ich echem w tyłach. Ciekawą sceną jest słowna konfrontacja między Gatsbym i Buchananem, gdy wzbierającemu gniewowi Gatsbyego towarzyszy intensyfikujący się łopot łopat wentylatora sufitowego.
BONUSY
Sceny niewykorzystane (13 min), krótkie, bardzo ciekawe i opatrzone komentarzem Baza Luhrmana, który mówi o tym, że gdyby to było możliwe taki film jak „Wielki Gatsby” mógłby trwać siedem godzin, a nie dwie. Opowiada czemu zrezygnował ze scen z Nickiem i Jordan (bo odciągałoby to uwagę widzów od głównego romansu) i czemu wyciął zdanie powiedziane przez Gatsby’ego o Daisy o tym, że w jej głosie słychać pieniądze (bo mogłoby umniejszyć w oczach widzów miłość Gatsbyego do jego kobiety). Komentuje alternatywne, a raczej zmodyfikowane zakończenie filmu: pożegnanie syna przez ojca Jima, Gatza oraz spotkanie Nicka i Toma, który już niemal zapomniał że Gatsby kiedykolwiek istniał.
Jan/veroika |