Przyjaciel rodziny Lassiter, adwokat Richard Ramsay podejmuje się obrony 17-letniego Mike'a, który twierdzi że zabił ojca. Wszystkie dowody wskazują na niego, jednak zeznania matki chłopca Loretty rzucają inne światło na dotychczasowe życie zamordowanego Boone'a Lassitera.
„W imię prawdy” to nieco zaskakujący skromnością jak na pierwszoligowe (przynajmniej do niedawna) gwiazdy, kina kameralny dramat sądowy. Właściwie wszystko w nim jest wyciszone (sic!). Klimat panujący na sali sądowej waha się od sennego do spokojnego, chęć do powiedzenia prawdy tłumiona jest przez samych zainteresowanych w zarodku, główny oskarżony milczy jak grób i milczy również sumienie sprawcy… Nie ma w tym filmie perfekcyjnych oratorsko mów obrońców i prokuratorów. Obrona zdaje się działać po omacku, nie mając wiedzy o niektórych faktach albo być zmuszona je ukrywać. Nie ma też wielu w filmie porywających pojedynków na argumenty, które tak ekscytują zazwyczaj w dramatach sądowych. Większość akcji rozgrywa się tak naprawdę gdzie indziej, w pokoju hotelowym Ramseya, w miejscach do których wspomnieniami wracają świadkowie i ofiary, bo jak się okazuje bardzo niedaleko jednym do drugich. Pozostaje na pewno dylemat czy wolno odebrać komuś życie bo jest okrutnym i złym człowiekiem, który krzywdzi innych. Jaki argument jest tym ostatnim który przeważa szale? Nie będziemy zdradzać rozwiązania, bo akurat gatunek dramatu sadowego to niewybaczalne, ale może stanowić ono niespodziankę, choć uważny widz będzie wiedział o co chodzi już dużo wcześniej. Choć to Ramsey jest narratorem opowieści i jego głos komentujący wydarzenia słyszymy z offu to widzowi najbliższa jest postać pomocnicy Ramseya Janelle, która podobnie jak my, wie najmniej i to za sprawą tej młodej, ale żądnej prawdy idealistki, odkrywamy co tak naprawdę podziało się w sypialni Lassiterów.
Największą niespodzianką tego filmu nie jest jednak rozwój wypadków, ale występ Renee Zellweger, której dzięki niezbyt udanym operacjom plastycznym nie można niemal poznać, dopóki nie usłyszmy jej głosu. Z charakterystycznej aktorski przekształciła się w banalną buzię, co niestety nie pomaga jej postaci Loretcie Lassiter, która teoretycznie powinna być wprawdzie kobietą poniżanej przez męża brutala, ale posiadającej hmm pewien zniewalający czar. I tak jak do aktorskiej strony nie można się przyczepić – Zellweger jest przekonująca i wiarygodna, to już sama jej fizjonomia przeczy zupełnie intencji twórców. Keanu Reeves wypadł poprawnie choć to nie kreacja na miarę „Adwokata diabła”, a właśnie tego w skrytości ducha się spodziewałam.
ASPEKTY TECHNICZNE
Obraz monochromatyczny, mamy do czynienia z całą paletą brązów i beży, gdzieniegdzie tylko mignie coś w zimniejszym odcieniu. Kontury chwilami się rozmazują, obraz nie ma zbytniej głębi.
Ciekawy motyw muzyczny , centralne dialogi i niewiele dźwięków dookolnych to charakterystyczne cechy ścieżki dźwiękowej tego filmu.
BONUSY
Zwiastuny, wydanie z typu booklet. |