W. i E. to inicjały. Ten drugi dotyczy Edwarda VIII, króla Anglii, człowieka, którego wielu określa jako czarną owcę wśród Windsorów. Interesował się modą (choć o konieczność zakładania paradnych uniformów wykłócał się wściekle z ojcem), panicznie bał się przytyć, nie miał smykałki do nauki (Oxford opuścił bez żadnego tytułu naukowego już po trzech latach), chciał walczyć na pierwszej linii frontu w czasie I wojny światowej (ale oczywiście trzymano go z dala od walk…), próbował sił jako dżokej (ojciec zakazał), uczył się pilotażu (ojciec zakazał), odwiedzał kraje jako ambasador Korony (ojciec nakazał – a Edward nie znosił oficjalnych przyjęć…), a przede wszystkim uwielbiał zakrapiane imprezy i romanse, zwłaszcza ze starszymi od siebie mężatkami…
I w tym miejscu pojawia się drugi z inicjałów – W. jak Wallis. Wallis Simpson, amerykańska dwukrotna rozwódka, była żona milionera. Edward po trwającym kilka lat romansie – byli w międzyczasie tropieni przez policję, która ustaliła, że Edward jest pod pantoflem Amerykanki, co nie może być dobre dla kraju – postanowił się z nią ożenić, zgody nie dostał. Z tego powodu abdykował na rzecz Jerzego VI. Ożenił się z Wallis i przeżyli razem, podobno bardzo szczęśliwie, blisko 4 dekady (do jego śmierci)!
Historia Edwarda i Wallis jest jednym z dwóch wątków obrazu Madonny. Drugim jest historia Wally, niezbyt szczęśliwej w małżeństwie kobiety, która zafascynowana jest romansem króla i stara się odkryć o nim prawdę (a w międzyczasie poznaje wymarzonego mężczyznę o inicjale E. – Evgenija). Obie historie splatają się z sobą i mają coraz więcej punktów stycznych, czyli coś na podobieństwo schematu z „Julie i Julia”. Całość bardzo ładnie sfotografowano i okraszono interesującą muzyką (Złoty Glob za piosenkę „Masterpiece” i nominacja dla Abla Korzeniowskiego), nie najgorzej spisali się również aktorzy. Interesujący może się wydać również punkt widzenia, z którego pokazano całą historię – to opowieść opowiedziana z punktu widzenia nie króla, a jego kochanki, późniejszej żony, i to ona jest w centrum uwagi. Film jednak daleki jest od ideału – Madonna jest w swoim stylu zbyt manieryczna, a wiele scen wygląda jak żywcem wycięta z jakiegoś harlequina – także postać Wallis wydaje się, biorąc pod uwagę dokumenty na jej temat, zdecydowanie za bardzo pomnikowa – oto kobieta, która poświęciła wszystko dla miłości...
ASPEKTY TECHNICZNE
Słuchając ścieżki muzycznej „W/E Królewskiego romansu” nie sposób nie mieć skojarzeń z innym filmem dziejącym się częściowo w tej samej epoce, a mianowicie z „Godzinami”. Muzyka Abla Korzeniowskiego jest równie dramatyczna jak ta Philippa Glassa i równie (z reguły) złowróżbna. Słuchając jej przechodzą nas ciarki, bo a każdy mocniejszy akord fortepianu czy skrzypiec ilustruje mrok duszy, strach, rozpacz, gorycz czy samotność. Czasem zaś delikatne akordy pieszczą nas łagodnie jak melodie Erica Satie, tchnące melancholią i sentymentem. Tyły nie są zbyt aktywne ale i nie muszą, bo wszystko co zakłóca muzykę byłoby niewskazane i nawet głos narratora z offu tylko dopełnia płynących z centrum dialogów .
Jeśli muzyka przypomina „Godziny”, to obraz przywołuje na myśl podobnie przepiękny, bardzo elegancki i wysublimowany „Coco i Strawiński”. Paleta kolorów to również czerń i biel, które przełamuje krwista czerwień dodatków do strojów czy szminek. Wachlarz barw współczesnego wątku jest bardziej stonowany ale i naturalniejszy, wątek przedwojenny jako bardziej stylizowany ma więcej do zaoferowania (pastelowe, słoneczne Włochy, zielona, zimna Anglia). Dzięki dobrej ostrości jesteśmy w stanie dostrzec szczegóły strojów i wystroju wnętrz, czasem jedynie, intencjonalnie, giną one w mroku. Kontrast dobry.
BONUSY
Tylko zwiastuny.
Jan/veroika
Data premiery:8.08.2013
|