Choć to kilkoro uchodźców z Afryki trafia do USA, to amerykańska pracownica socjalna bardziej odkryje Afrykę, niż przybysze Amerykę. Głównie dlatego, że oni będą się trzymać razem, pielęgnując rodzinne i plemienne tradycje, złożone zależności dotyczące zasad życia i „wodzostwa”. A ona po pierwsze dowie się, gdzie leży jakiś Sudan, po drugie zobaczy, że istnieje inna kultura niż ta, która ją całe życie otaczała.
Głównymi bohaterami są Mamere, Jeremiah, Paul i Abitail, których rodzice zginęli w czasie wojny domowej w Sudanie. Dzieciaki dorastały w obozie dla uchodźców, potem, po kilkunastu latach, dostały szansę na nowe życie w USA. Mamere, Jeremiah i Paul trafili do Kansas City, Abitail, nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, trafiła do Bostonu. Sudańczycy z pomocą pracownicy socjalnej Carrie próbują ułożyć sobie życie na nowo, a także załatwić przeniesienie Abitail, by cała czwórka znów była razem. Po drodze czekają na nich różne przeszkody – biurokracja, „obiecanki cacanki” organizacji pozarządowych, nieznajomość kultury amerykańskiej, narkotyki, pułapki współczesnego świata.
Interesujący obraz zwracający uwagę na problemy Sudanu i Sudanu Południowego, a także na to, że wiele organizacji pozarządowych starających się pomóc poszkodowanym działa zwyczajnie bez głowy, popełniając gafy przez nieznajomość obyczajów i miejscowych tradycji. To także film o szansie na drugie życie, szansie, którą nota bene część odtwórców dostała w rzeczywistości – Emmanuel Jal i Ger Duany (a więc ekranowy Paul i Jeremiah) mają za sobą traumatyczną przeszłość jako sudańskie dzieci-żołnierze. Ciekawe spojrzenie na inną kulturę, z zaskakującym zakończeniem.
ASPEKTY TECHNICZNE
Najbardziej akcyjne odgłosy są charakterystyczne dla początkowych sekwencji filmu, kiedy mamy do czynienia z pacyfikacja sudańskiej wioski. Odgłosy strzałów, okrzyki zabijanych cywilów, walki wręcz, uderzeń kolbami czy szumu ognia są porządnie rozseparowane w tylnych kanałach. W czasie exodusu z wioski do obozu uchodźców też sporo się dzieje, afrykańska sawanna obfituje w odgłosy natury: porykiwania zwierząt, granie owadów, szum suchych poruszanych wiatrem traw. Obóz to już gwar rozmów i nawoływania ludzi. Potem jest spokojniej, a raczej bardziej swojsko. Mamy znajome nam odgłosy lotniskowego gwaru i szumu silników samolotów, a potem samochodów. Dominują jednak dialogi, dobrze słyszalne w których można wychwycić obcy akcent Afrykanów.
Obraz o wyraźnym kontraście i porządnej ostrości. Kolory Afryki to różnej maści beże, brązy i zielenie, orgia przypadkowych barw strojów w jakie odziani są uchodźcy. Ameryka to już bardziej stonowane, ciemniejsze barwy, ale wciąż naturalne i przyjemne dla oka. To co rzuca się w oczy to piękne, bardzo różne karnacje skóry czarnoskórych bohaterów: od czarnego jak smoła hebanu do mlecznej czekolady.
BONUSY
Zwiastuny.
Jan/veroika
|