Francja, końcówka II wojny światowej. Pięcioosobowy oddział amerykańskich żołnierzy otrzymuje zadanie zajęcia i utrzymania zamku, w którym mieściła się kwatera nazistowskiego dowództwa. Położony na urokliwej prowincji pałac w swoich wnętrzach skrywa przerażającą tajemnicę. Hitlerowcy w okrutny sposób zamordowali jego prawowitych właścicieli. Pałające żądzą zemsty dusze zmarłych czają się w mroku, by dopaść każdego, kto przekroczy progi posiadłości. Uwięzieni w zamku Amerykanie będą musieli stawić czoła siłom, którym nie straszny huk granatów i świst karabinowych kul...
Po takich perełkach jak „Twierdza” z 1983, „Czas gargulców”, „Armia Frankensteina”, „Bunkier SS” czy całkiem niezłe „Ciśnienie”, „Upiory wojny” to kolejny film, który usiłuje dopisać horror do filmu wojennego… lub odwrotnie. Im dłużej się bowiem film ogląda, tym ta wojna staje się coraz bardziej pretekstowa… Nie chcąc psuć przyjemności oglądania nie wspomnę, że chodzi i jeszcze jeden gatunek filmowy… Co wyszło z tego konkubinatu (a raczej trójkąta)? Film który można obejrzeć bez dzikiej przyjemności, ale i bez wstydu że się do ogląda. Momentami ciekawy (motyw pętli jak w „Innych”, czy eksploracja domostwa chwilami przypominająca tę „W księżycową, jasną noc”), momentami dość irytujący (relacje między żołnierzami). Lepiej od wątku wojennego wypadły duchy, które konsekwentnie pojawiają się, gdzie też mogą – przydałoby się tutaj więcej czekania na grozę niż jej samej, bo narastanie napięcia jest wszak w horrorze najmilej widziane. Z obsady do zapamiętania na pewno Brenton Thwaites o rysach twarzy młodego Roberta Seana Leonarda. |