Tyle, jeśli chodzi o zapierającą dech w piersiach stronę wizualną. O scenariuszu można by napisać równie krótko: dziury, absurdy i schematy. Ale też trylogia o autach zmieniających się w roboty (czy też odwrotnie) nie jest przeznaczona dla miłośników kina Bergmana. Ma się dziać, a na końcu koniecznie musi powiewać – i tym razem także powiewa – amerykańska flaga zwiastująca kolejne uratowanie świata (i zapewniająca kolejne porcje sprzedanego popcornu).
Bohaterem znów jest przeciętniak Sam Witwicky, któremu znów z jakichś niewyjaśnionych przyczyn towarzyszy wyjątkowo piękna roznegliżowana laska (lecą na polskie nazwisko czy jak?!). A Autoboty znów rywalizują z Decepticonami, tym razem w wyścigu po ukryty na Księżycu statek kosmiczny Cybertronian – broń, która się na nim znajduje, może zdecydować o wyniku ostatecznego starcia między tymi dwoma rasami (i o losach naszego globu, rzecz jasna). W tle pojawiają się wątki kryzysu (Sam, mimo że odznaczył go prezydent, nie może znaleźć pracy) i spiskowa teoria prawdziwych przyczyn podboju kosmosu przez Amerykanów (znaleźli statek Cybertronian i latali, żeby go zbadać).
To efektowne kino dla nastolatków, miłośników komiksów i gier (klimat nawiązuje do jednych i drugich). Z komiksowymi bohaterami i „głębią” rodem z naparzanek na PlayStation. Fani takich gierek odejdą pewnie sprzed ekranu ze szczęką stukającą o podłogę (w dodatku w kilku – ale dosłownie tylko w kilku – scenach zastosowano technologię 3D), reszta po godzinie zatka uszy zmęczona nieustannymi wybuchami i strzelaniną. Zważywszy na box office tych pierwszych jest więcej – film zarobił w kinach na całym świecie ponad 1,1 miliarda dolarów!
Jan |