W 2001 roku brytyjski The Cult odrodził się po siedmiu latach przerwy od wydania poprzedniego albumu przewrotnie nazwanego „The Cult”. W trzyosobowym składzie (Astbury, Duffy, Sorum) nagrał „Beyond Good And Evil”, jedną z lepszych płyt w swojej karierze.
Koncert znajdujący się na DVD „Live Cult” zagrał 4 października 2001 roku w The Grand Olympic Audytorium w Los Angeles. The Cult oprócz żelaznej klasyki walnął ze sceny parę utworów z promowanej płyty, tych lepszych. Repertuar koncertu tak się zlał ze sobą, że nie odróżniamy starego od nowego. Zespół będący w wyśmienitej formie gra „jak po sznurku”. Zachowuje niesłabnącą dynamikę, świetnie dozuje energię i żongluje nastrojami. Tu nie ma mowy o przypadkowości. Na potrzeby rejestracji DVD spektakl został wyreżyserowany, więc ktoś, kto pierwszy raz styka się z dorobkiem The Cult, oglądając go, dozna jeśli nie zauroczenia, to na pewno olśnienia albo miłego zaskoczenia.
Przed rozpoczęciem koncertu za półprzeźroczystą kurtyną majaczą kontury muzyków oświetlane od tyłu reflektorami. Z mrocznego i groźnego intro wyłania się heavymetalowy riff do „Rise” z najnowszej płyty „Beyond Good And Evil”. Od początku koncertu, z małymi wyjątkami, Astbury z nieodłącznym tamburynem w ręce, jak szaman, zostaje już z nim do końca. Repertuar jest zagrany ostro i energetycznie. Z każdą kolejną kompozycją rośnie temperatura i reakcja publiczności. Potem kolejno grają „In The Clouds”, „Lil’ Devil”, „Peace Dog”, „Take The Power”, „My Bridges Burn”, „Rain”, „Edie (Ciao Baby)”, „The Witch”, „Breathe”, „Fire Woman”, „Sweet Soul Sister”, „Wild Flower”, „She Sells Sanctuary”, „True Believers”, „War (The Process)” i już na sam koniec „Love Removal Machine”. Jest super.
Oj, żre ten koncert, żre. Tak dobrze się go słucha i ogląda, że ciężko oderwać oczy. Widać, że muzycy są w wyśmienitej formie, złaknieni koncertowania. Trójka weteranów wspierana młodymi muzykami sesyjnymi krzesa ze swoich instrumentów prawdziwie diabelskie iskry. Astbury ani na chwilę nie stopuje. Świetnie radzi sobie sekcja rytmiczna trzymająca całość w ryzach. W kwestii brzmienia położono nacisk na niższe, cięższe, ostrzejsze brzmienie gitar, przez co zespół jest bardziej heavy niż hard. Gitara Duffy’egpo brzmi lepiej niż na płytach.
Co do wykonania, to w ogóle nie widać po zespole zmęczenia. The Cult tym DVD wkroczył pewnym krokiem w XXI wiek, a swoje kompozycje zagrał ostrzej w stosunku do wersji studyjnych, co tylko dodało im uroku.
Jakkolwiek patrzeć, „Live Cult (Music Without Fear)” to zestaw największych przebojów Brytyjczyków zagrany przez zespół łączący dojrzałość z werwą typową dla młodzieniaszków. Jeden z najbardziej dynamicznych koncertów rockowych w historii muzycznych DVD. Sztandarowa pozycja zespołu i żelazna pozycja katalogowa Warnera.
Jeśli chodzi o promowany album „Beyond Good And Evil”, słychać, że zespół nie zapomniał, że na scenie w tamtym czasie grały takie tuzy jak Soundgarden czy Pantera. The Cult nazwał płytę pewną wypadkową pomiędzy Cream, Motorhead i Bauhaus, ale to chyba daleko idąca przenośnia. Pewne gotyckie, nowofalowe nuty można usłyszeć tylko w świetnym „War (The Process)”, jednak cała reszta to hard rock pierwsza klasa. Zresztą nowa płyta jest tu godnie prezentowana i przynosi chwałę.
ASPEKTY TECHNICZNE
Mimo dekady od ukazania się tego DVD, które notabene zostało zrealizowane na samym początku wprowadzenia tego formatu, „Live Cult (Music Without Fear)” pozostaje nadal atrakcyjną pozycją, której czas się nie ima. Film ma porządny, panoramiczny i anamorficzny obraz, który cechuje nienaganna realizacja techniczna. Obraz jest stabilny i dzięki zapisowi na dwóch warstwach projekcji nie zakłócają żadne cyfrowe artefakty. Na dodatek realizatorzy pomyśleli, żeby niektóre wybrane fragmenty koncertu poddać korekcji kolorystycznej (czarno-białej albo rdzawej). Dzięki temu „Live Cult” ogląda się nie jak retransmisję koncertu z telewizji, jak co niektóre wydawnictwa, ale jak DVD z prawdziwego zdarzenia.
Wyśmienity miks w DTS 5.1 i napisy angielskie do słów piosenek dopełniają szczęścia. Dźwięk ma dynamikę i odpowiednio agresywną motorykę. Dzięki niskiej kompresji ścieżka w DTS daje porządnego kopa. Głos Astbury’ego dochodzący z centralnego jest czytelny. Wtórują mu dwie gitary, jedna rytmiczna, druga solowa, i bas oraz bębny grające we frontach. Szczególnie pięknie, melodyjnie jak nigdy wcześniej została nagłośniona gitara Duffy’ego. Słychać, że realizatorzy przyłożyli się do realizacji dźwięku, gdyż całość brzmi jędrnie i bez zmiękczeń. Gdy trzeba, The Cult potrafi porządnie przywalić.
BONUSY
„Behind The Scenes” to trwający 25 minut materiał zakulisowy pokazujący w telegraficznym skrócie wizytę zespołu w Mieście Aniołów plus migawki z przygotowań do koncertu i podpisywania płyt.
Marcin Kaniak
|