Najbardziej dojrzały, ale i najbardziej pozytywnie nastrajający album T.Love zamiast wpadających w ucho przebojów funduje słuchaczowi słodko-gorzkie refleksje na temat współczesnego świata ukazanego w szyderczym zwierciadle. Podejrzewam, że T.Love, nagrywając „Old Is Gold”, miał w zamyśle stworzenie czegoś na kształt rodzimego odpowiednika „Sandinisty!” The Clash, który był konglomeratem stylów, inspiracji i nawiązań. Na „Old Is Gold” można więc znaleźć oprócz rocka, reggae, bluesa, irish-rock, ska, country and western („Moja kobieta”), folk, swing („Jak dotąd”) czy brzmienie spod znaku american rock („New York”). Bogata stylistyka i zróżnicowane muzycznie inspiracje każą wierzyć, że najnowszy album T.Love to próba gruntownej przebudowy stylu zespołu, może nawet jego zmiany. „Old Is Gold” to również dwie płyty CD, razem 22 kawałki, czyli tyle ile lat ma Pomaton, polski oddział EMI Music Polska. Przypadek?
Przy okazji nie przypominam sobie, aby jakiś polski zespół wydał ostatnimi czasy podwójny album CD z premierowym materiałem. „Old Is Gold” to nowy materiał, pierwszy od 2006 roku, od płyty „I Hate Rock’n’Roll”. Wypełnia go muzyka będąca zupełnym zaprzeczeniem tego, co T.Love grał wcześniej. Pogódźmy się z tym, że T.Love nie nagra już tak przebojowego albumu jak „Pocisk miłości”, „King” czy rockandrolowy „Prymityw”.
„Old Is Gold” jest najdojrzalszą pozycją w dorobku zespołu i jedyną tak blisko ocierającą się o bluesa, blue-grass i rockandroll spod znaku Chucka Berry’ego. Album jest naładowany nie tylko sporą ilością inspiracji, ale na nowo zdefiniowanych stylów opowiedzianych „po swojemu” przez T.Love. Daleko w tym do ślepego naśladownictwa tego, co znane i lubiane. Zespół przesiąknięty klasyką rocka funduje nam muzyczny powrót do korzeni.
Od strony muzycznej, aranżacji i brzmienia jest świetnie. T.Love, nagrywając nowy materiał metodą analogową, pokazał, że ma dobry warsztat i wie, jak osiągnąć zamierzony efekt. W muzyce z „Old Is Gold” jest coś z wczesnego Dylana, Johnny’ego Casha, Vana Morrisona, Keitha Richardsa z okresu współpracy z zespołem The X-Pensive Winos czy Bruce’a Springsteena („Moja kobieta”, „Country Rebel”).
„Old Is Gold” to album retro świadomie idący pod prąd, naładowany zróżnicowanym brzmieniem, pełen bogatych ozdobników, rozbudowanych partii dęciaków, akordeonu, efektów slide-guitar, harmonijek, smakowicie brzmiących klawiszy Hammonda o analogowym brzmieniu, które gdzieś słyszeliśmy w innych konfiguracjach, ale tutaj są odczytane na nowo („Moja kobieta”). To wszystko sprawia, że wreszcie mamy okazję posłuchać prawdziwej muzyki („Tamla Lavenda”, „Poeci umierają”), a nie plastiku. Płyta bardzo pozytywnie nastrajająca. Czy to „muzyczne zamerykanizowanie” jest szczere, czy to robota pod publiczkę? To musi ocenić słuchacz. Oczywiście zdarzają się tutaj smuty, ale jest ich zaledwie parę.
Mocną stroną płyty są dojrzałe teksty Muńka dotyczące rozliczenia z przeszłością, krytykujące relacje międzyludzkie, parabanki i wyłudzenia internetowe („Orwell Or Not Well”), potępiające wirtualną rzeczywistość („Skomplikowany Nowy świat”, „Stanley”), przepełnione nostalgią za złotymi czasami („2005”) czy epoką płyt winylowych („Ostatni taki sklep”). Czasem jednak te treści są przekazane w mało subtelny sposób i naładowane niewytłumaczalnymi wulgaryzmami („…pierdolę fejsa, pierdolę mocno go…”), ale to zapewne efekt niegodzenia się z tym, że właśnie następuje zmierzch epoki, z którą identyfikuje się T.Love. Atutem płyty jest tempo, radość grania, energia („Poeci umierają”, „Henryk Kadzidło”).
T.Love na „Old Is Gold” gra to, na co ma ochotę, bo już niczego nie musi udowadniać. Mimo że ta płyta bardziej odnosi się do „amerykanizmu” czy amerykańskiej kultury w szerokim pojęciu, to w głębi duszy jest bardzo słowiańska, a dzięki młodym muzykom wyjątkowo rześko zagrana. Jest w niej niekłamany driver i szczerość wykonania. Tak więc póki T.Love będzie nagrywać takie płyty, póty będę go słuchał.
Marcin Kaniak
|