W „Szukając Erica” widz znajdzie to, co najfajniejsze w angielskich dramatach: motyw męskiej przyjaźni i wzajemnego wspierania się oraz to, że jego bohaterami nie są sztuczne płody wyobraźni scenarzystów (jak u Amerykanów), ale zwykli, przeciętni śmiertelnicy, z którymi widzowi bardzo łatwo się utożsamić. I może nawet znaleźć w ich losach coś o sobie.
Głównym bohaterem filmu jest przedwcześnie postarzały i mocno zdołowany życiem listonosz Eric Bishop, którego dodatkowo przygniatają problemy z przybranymi synami oraz rozbudzone na nowo uczucie do niewidzianej od trzydziestu lat żony. Widząc depresję kolegi, z pomocą spieszą niezawodni kumple, którzy najlepiej jak potrafią, czasami we wzruszająco prymitywny sposób, starają się wyciągnąć go z psychicznego dołka. Największym ratunkiem okazuje się jednak podkradana synowi marihuana. W czasie seansów z trawką Ericowi ukazuje się Eric Cantona, legendarny napastnik Manchesteru United, który zaszczepia mu wiarę w siebie i pragnienie przezwyciężenia inercji, której się poddał. Posiadając takie wsparcie oraz przyjaźń kolegów kibiców, listonosz zaczyna wydobywać się z psychicznej zapaści.
„Szukając Erica” jest nie tylko solidnym dramatem obyczajowym, zwracającym m.in. uwagę na problemy nękające współczesne społeczeństwa (nieumiejętność radzenia sobie z dziećmi), ale także piękną i pozytywną opowieścią o przyjaźni, wspieraniu się i wewnętrznym odrodzeniu. Jest to także pieśń pochwalna na cześć futbolu, ale nie tego, który prowadzi do agresji i zadym, lecz takiego, który poprzez wspólnotę klubowych fanów może pełnić i rolę terapeutyczną. I jakby tego było mało, w roli Erica Cantony reżyser obsadził samego Cantonę.
ren |