Piąta odsłona “Szklanej pułapki” jest jednym z tych widowiskowych filmów akcji, które starają się zaskoczyć widza coraz bardziej wymyślnymi efektami specjalnymi bez oglądania się na jakąkolwiek logikę i najdrobniejsze nawet pozory wiarygodności. Czegoż bowiem ten nasz McClane nie wyczynia tego ludzkie usta nie wypowiedzą! Coraz jednak mniej w tym z ducha dwóch pierwszych i najlepszych „Pułapek”, w których McClane też wprawdzie dokonywał cudów, tyle tylko że owe cuda jakoś mieściły się w granicach prawdopodobieństwa. Samej intrygi do cudów zaliczyć nie można, ponieważ stanowi zlepek wszelkich możliwych schematów kina akcji. Ojciec, John McClane wyrusza do Moskwy, by odszukać syna, Jacka, z którym stracił kontakt. Latorośl okazuje się agentem CIA, mającym za zadanie uwolnienie z więzienia pewnego biznesmana mającego dowody przeciwko innemu pnącemu się na szczyt władzy i będącego potencjalnym zagrożeniem dla światowego pokoju.
Oczywiście po przybyciu na miejsce wszystko się komplikuje i oczywiście trup ścieli się przy tym gęsto, ale dzielny policjant wychodzi ze wszystkich opresji w stanie na szczęście prawie nienaruszonym, choć przy tych wszystkich karkołomnych ewolucjach to także zakrawa na cud i powinien co najmniej z 50 razy skręcić kark. Ale nie to jest w tym wszystkim najgorsze: zapomniano o jednym drobnym fakcie. „Pułapki urzekały zabawnymi dialogami i hasłami, które weszły do porządku dziennego, a „lekkość bytu” ich bohatera i jego bezczelna dezynwoltura sprawiały, że na traktowaliśmy jego przygody z lekkim przymrużeniem oka, bawiąc się doskonale. Tu wszystko jest okropnie sieriozne, począwszy od pierwszej do ostatniej sceny, nie wyłączając innych bohaterów filmu, w tym McClane’a juniora (Jai Courtney), który mógłby zdeklasować wszystkich kandydatów do Złotych Malin razem wziętych. Postacie negatywne są albo bezbarwne albo przesadnie diaboliczne, a już swoistym kuriozum jest tańczący czarny charakter, który zgranym ruchem nóżki odrzuca broń przeciwników. Ech na szczęście w TV na powtórki prawdziwych „Szklanych pułapek” zawsze możemy liczyć, a to dzieło zostawmy zwolennikom widowiskowości będącej sztuką dla sztuki.
ASPEKTY TECHNICZNE
Ta sztuka dla sztuki ma jednak znakomitą oprawę (po coś w końcu ten film zrobiono!). Wszystkie sceny demolki są rewelacyjnie nagłośnione, a poszczególne odgłosy pięknie rozseparowane. Zaczyna się świstem śmigania motoru po ulicach Moskwy (a tym samym naszych tyłach). Potem jest imponujący potrójny, basowy wybuch samochodów pod gmachem sądu, któremu towarzyszą włączające się alarmy, łoskot lecących odłamków czy brzęk wybijanych szyb. Ale to dopiero początek, bo teraz rozkręca się dopiero McClane który urządza prawdziwą samochodową demolkę w środku miasta. Zgrzyta wiec blacha dachów miażdżonych aut, taranowanych z niezłomną konsekwencją wcale nie lekkim sprzętem. Symfonia brzęku będąca dźwiękową wizytówką pułapek jest, a i owszem, i tym razem głośniki zasypuje szkło z rozbijanego ozdobnego sufitu, a potem z szyb wybijanych kulami ciężkiego karabinku z helikoptera. Basów nasłuchamy się mnóstwo a podłoga drży pod nogami w finałowej scenie, gdzie nasi dwaj chojracy wzniecają piękny pożar wbijającego się w budynek helikoptera, którego wybuch zasysa z potężną mocą powietrze, a ciężkie odłamki rozwalanych powierzchni wylatują z nie mniejszą mocą.
Z obrazem przedobrzono. Jest mocno odnaturalniony, bo utrzymany zazwyczaj w metalicznej zielonkawej tonacji, a większość scen oświetlona jest przy okazji równie dziwnym żółtawym światłem, ni to naturalnym ni to sztucznym. Ostrość dobra z dużą widocznością szczegółów (włosy, pot, krew). Z usterek dosyć częste o dziwo szemranie tła w panoramach.
BONUSY
Siedem scen usuniętych trwających trzynaście minut, z czego jedna (rozmowa w kwaterze CIA) przydałaby się na pewno by rozjaśnić zawiłości fabuły a druga (sklep z bronią) by dostarczyć element zaskoczenia jakich wiele w filmie nie ma. Poza tym są tylko zwiastuny.
Veroika |