Film Freda Olena Raya jest mniej wyrafinowaną – i mniej efektowną, to tylko produkcja telewizyjna – wersją „Dnia świstaka”. Nadchodzą święta Bożego Narodzenia. Rebecca po 10 latach nieobecności przyjeżdża na jeden dzień z wielkiego miasta do rodzinnej miejscowości na ślub koleżanki z liceum. Dziewczyna nie czuje się dobrze na starych śmieciach, drażnią jej prowincjonalne zachowania i ludzie, których kiedyś znała, a którzy spędzili całe życie w tej kapsule czasu, jaką są niektóre małe miasteczka. Rebecca marzy tylko o tym, by ten dzień się skończył – rano wraca przecież do siebie. Ale rano okazuje się, że… znów jest dzień ślubu!
Co będzie dalej, chyba wszyscy wiedzą – Rebecca będzie w szoku, potem będzie zła na cały świat, a jeszcze później potraktuje zapętlenie w czasie jako swoisty dar: będzie mogła odnowić dobre relacje z matką, przemyśleć swoje zabiegane życie, znów zwróci uwagę na byłego chłopaka z liceum itp. Nic wielkiego, nic oryginalnego, banały podane w bajkowo-świątecznej oprawie, z dużą polewą lukru i suto udekorowane morałami. Typowa przesłodzona produkcja świąteczna, jakich co roku powstaje na kopy, można zobaczyć, żeby się odprężyć, można sobie darować.
ASPEKTY TECHNICZNE
Mamy tu do czynienia z orgią podstawowych barw: błękitów, czerwieni, żółci oraz różów i granatów, oranżów i zieleni. Faktura ubrań jest gładka i błyszcząca, podkreślająca żywość owych barw. Twarze mają zdrowy odcień ładnej, brzoskwiniowej opalenizny. Ostrość mocno przeciętna. Przeważają miękkie kontury i słabawy kontrast. Falowanie krawędzi (dach domu) i lekkie szemranie tła – to z działki błędy transferu.
Dźwięk przeciętny, z bardzo śladowymi tyłami i mocnym, dialogowym frontem. Dość banalna ilustracyjna muzyka nie wpada w ucho.
BONUSY
Zwiastuny. |