Plakaty do „Super 8”, a i niektóre wyrwane z kontekstu opisy tego filmu, które im towarzyszyły, przekonywały, że oto J.J. Abrams, reżyser „Zagubionych”, nakręcił przerażający, trzymający w napięciu thriller science fiction. Nic bardziej mylnego – „Super 8” to kino młodzieżowe, owszem, z odrobinką dreszczyku, ale jednak młodzieżowe, nakręcone w stylu „Goonies” Richarda Donnera.
Zaczyna się prawie od trzęsienia ziemi – młodzi filmowcy-amatorzy kręcą filmik o zombi w pobliżu traktu kolejowego. Przejeżdżający pociąg niespodziewanie wypada z szyn, potem słychać jakieś dziwne zgrzyty i ponure jęki, a potem na miejscu zjawiają się agenci, którzy wszystko szybko sprzątają… A potem w pobliskim miasteczku zaczynają znikać ludzie i jakiś tajemniczy wielki stwór prawdopodobnie włóczy się po okolicy… Co naprawdę było przewożone w pociągu i czy katastrofa była naprawdę, jak twierdzą agenci, dziełem przypadku?
Dziś takich filmów już nikt nie kręci – takie obrazy powstawały przed 3-4 dekadami, przykładem pierwsze filmy Stevena Spielberga (który jest zresztą producentem „Super 8”), wspomniane „Goonies” (do którego Spielberg napisał scenariusz) czy „Piramida strachu” (oczywiście Spielberga znajdziemy wśród producentów). Były w nich prywatne śledztwa prowadzone przez nastolatków, wielka przygoda, odrobina mistyki, wielkie przyjaźnie i liczne odniesienia do historii kina. To wszystko znajdziemy w dziele J.J. Abramsa, które jest swego rodzaju hołdem dla nastoletniego nurtu kina Nowej Przygody. Film jest jednak zmontowany i nakręcony (pod względem technicznym) bardzo współcześnie, powinien więc trafić i do młodszych, i nieco starszych widzów, pamiętających wyżej wymienione produkcje. Naprawdę dobre kino, nakręcone z jajem i z werwą, bez przesady w epatowaniu efektami, staroświeckie i nowoczesne zarazem.
Jan
|