Suburbicon to idealne amerykańskie miasteczko, istna reklama statecznego życia i dobrobytu czyli American Dream w czystej postaci. Jednak nie dla wszystkich. Życie rodziny Lodge'ów obraca w gruzy napad z bronią w ręku, w którym ginie seniorka rodu, ukochana mama nastoletniego Nicky'ego Lodge. Pogrążony w rozpaczy chłopak postanawia pomścić swą ukochaną rodzicielkę. W poszukiwaniu sprawców rozpoczyna śledztwo na własną rękę, w trakcie którego odkryje mroczne rodzinne sekrety, układy, machinacje i animozje, które nie były bez związku ze śmiercią jego matki.
Nie do końca udał się artystyczny mariaż George’a Clooneya i braci Coen. Jak się okazuje więcej ich dzieli niż łączy. Kino Clooneya to kino cięższego kalibru, bo też jest człekiem politycznie zaangażowanym z wyraźnym lewicowym odchyleniem a jego filmy więcej na tym tracą niż zyskują. Domeną bracia Coen nigdy zaś nie była polityka, a raczej losy małego człowieczka rzuconego na głęboką wodę, który czasem nieporadnie, czasem wyjątkowo udanie potrafi lawirować miedzy rosnącymi wyzwaniami. Takimi bohaterami były postacie z „Hudsucker Proxy”, „Barton Fink”, „Fargo” czy „Prostej sprawy”. Tutaj na takiego bohatera kreowany jest Logde, ale brakuje mu swady i energii, a przede wszystkim...cierpi na brak kształtu. Dlaczego? Bo wydarzenia oglądamy oczami małego chłopca, będącego wprawdzie jego synem, ale zbyt niedojrzałego żeby prowadzić z innymi postaciami jakąś intelektualną rozgrywkę, lub chociażby emocjonalny dialog. Poza tym diablo mało wie o tym jak ojciec wplatał się w pewne rzeczy, jakie były okoliczności wypadku w którym mama została kaleką, co może być istotne. Myślę, że gdyby film został pomyślany i poprowadzony jako pełna pochodów rozgrywka między nienazbyt bystrym przecież Lodgem i chcącym zdobyć dowody jego winy agentem ubezpieczeniowym z genialna rolą Oscara Isaaca jako Buda Coopera otrzymalibyśmy to czego się po tak obiecującym wstępie oczekiwaliśmy. Przydałoby się też więcej niewiadomego, bo właściwie po 20 minutach filmu już udziela się nam odpowiedzi na wszystkie pytania, te zadane i te które mielibyśmy ewentualnie zadać. Potem już próżno oczekiwać zaskoczenia, tajemnicy czy czegoś podobnego bo twórcy nie wyłożywszy kawe na ławę nie mają już atutów i brną w momentami jedynie śmieszną makabreskę podszytą czarnym humorem.
Szkoda pomysłu, bo inaczej wykorzystany mógł być ciekawy. Szkoda atmosfery lat 50 świetnie wygrywanej od początku do końca głosem narratora na wstępie, kostiumami, scenografią i muzyką. No i szkoda dobrych aktorów, którym przyszło grać w dość – jak się okazało – mało finezyjnej produkcji.
Nie znaczy to że filmu nie da się oglądać. O nie, oglądamy go do końca ciekawi następujących lawinowo w końcówce zbiegów okoliczności i komedii omyłek, ale jakoś z wytęsknieniem tego końca oczekujemy.
ASPEKTY TECHNICZNE
Obraz w pastelowej tonacji kolorystycznej, charakterystycznej dla lat 50. Dużo w nim też boazeryjnego drewna i żółtawo-zielonkawego kolorytu wnętrz. Ostry bez przesady i raczej płaski jeśli chodzi o kontrast.
Dźwięk z dominantą subtelnych, delikatnych odgłosów. Mocniejsze uderzenie w pojedynczych scenach zderzenia samochodu czy zamieszek w sąsiednim domu. Muzyka fajnie dobrana, oddająca klimat.
BONUSY
Booklet ze zwiastunami.
veroika
|