Już trzeciego dnia pracy twórca doznał na planie udaru mózgu i po kilku dniach zmarł. Zastąpił go na reżyserskim krzesełku Andrzej Kostenko. Sam zaś film ominął co bardziej eksponowane sale kinowe i opatrzony piętnującym w Polsce znaczkiem „kino artystyczne, niedochodowe, dla ludzi myślących” na pewien czas popadł w zapomnienie…
Głównym bohaterem jest nieco zapomniany, podstarzały artysta Robert, który przez długi czas zmagał się z chorobą alkoholową i kompletnie nie potrafi się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Nie rozumie kolegów kręcących za duże pieniądze kiczowate reklamy czy seriale, marzy mu się kino ambitne, szczere. Takie, za jakie ceniono go kiedyś, gdy zbierał nagrody na festiwalach, a dziennikarze pragnący z nim porozmawiać ustawiali się w kolejkach. Pewnego dnia, jadąc samochodem, spostrzega leżącego w rowie, potrąconego przez auto psa. Zabiera czworonoga i zaczyna się nim opiekować.
W filmie odnajdziemy masę odniesień do autobiografii Leszczyńskiego: alkoholizm, długi, stopniowe popadanie w zapomnienie i niemoc twórczą, ponadto Robert kocha psy (reżyser przygarnął potrąconego przez auto psiaka, z którym odwiedzał weterynarzy w całym kraju), piwo Tatra, Stachurę (tak jak Leszczyński), a w jego domu wiszą plakaty... najsłynniejszych dzieł autora „Kolosa”.
Reżyser chciał pokazać historię artysty, któremu się nie powiodło, choć początki były co najmniej obiecujące. To również opowieść o życiu zniszczonym przez alkohol, o słabości charakteru. A jednak tak szczere i ambitne w zamierzeniu dzieło nie spełnia do końca związanych z nim oczekiwań – wiele dialogów jest zwyczajnie nieudanych, wiele wątków urwanych, nie zobaczymy żadnej transformacji bohatera. Mimo wszystko warto „Starego człowieka…” zobaczyć – mało kto w naszym kinie porywa się na opowiedzenie historii nieudacznika i człowieka przegranego bez patosu lub bez happy endu, po prostu szczerze i z uczuciem.
Jan
|