Wigilia 1991. W małżeństwo księżnej Diany i księcia Karola już dawno wkradł się chłód. Krążą pogłoski o ich romansach i możliwym rozwodzie. Jednak święta Bożego Narodzenia w królewskiej posiadłości Sandringham w hrabstwie Norfolk mają przynieść spokój i rozładowanie napięć. Obfitość jedzenia i picia, strzelanie i polowania – oto wypróbowane sposoby wyciszania sporów. Diana dobrze zna tę grę. W tym roku sprawy przybiorą jednak inny obrót…
W pierwszym momencie uderza pustka… Rozległość spłowiałych panoram, strzelistość pałacowych pokoi, kolosalnych rozmiarów obrazy, a na ich tle drobna kobieca postać, która dzięki temu zabiegowi wręcz niknie w scenografii, chwilami zdającej się ją pochłaniać. Słowo klucz – perspektywa.
I w pierwszym momencie widz wrzucony w sam środek wydarzeń – to wszak kilka decydujących o losach księżnej Diany dni podczas których decyduje się na separację – myśli sobie czego ona właściwie chce, czy naprawdę nagięcie się do zabawnego chwilami ceremoniału musi być takie straszne? I znowu to słowo – perspektywa!
Otóż tak, to czas, w którym czara się przepełnia. Lata życia na pokaz, wiedzionego na pozór i dla dobra kraju sprawiają, że nawet najmniejszy drobiazg wywołuje zupełnie nieadekwatny bunt, sprzeciw. Dlatego powoli myślenie widza z pułapu „rozpieszczonej histeryczki” zaczyna przeistaczać się w „kobieta w pułapce”, taka która już nie zniesie więzienia i udawania. Nawet sekundy dłużej! Kłębek nerwów – tak właśnie można określić kreację Kristen Stewart, której każda komórka ciała zdaje się pulsować, kurczyć się czy drgać. Spłoszone, rozbiegane spojrzenie i szepczący, bezdźwięczny głos dopełniają całości – oto skurczona z wszechogarniającego fizycznego i emocjonalnego zimna kobieta na skraju załamania nerwowego. Nawiasem mówiąc trudna do strawienia ta kreacja i straszliwie irytująca, bez wątpienia prawdziwa, ale chyba nieco zbyt szarżująca. Może dlatego, że nieliczne momenty „normalności” nie pozwalają na wykrzesanie w stosunku do niej głębszych emocji. I my pozostajemy emocjonalnie zimni… Choć może o to chodziło…
A jednak ten film zostaje pod powiekami… obrazy drobnej sylwetki na tle „monarchii”, osoby, która nic nie znaczy, bo spełniła swój obowiązek, urodziła następców i powinna teraz w trybie offline trwać przy boku książęcego małżonka. I to co zostaje to dziki, szaleńczy bieg ku wolności, ku swobodzie, gdzie w końcu można wyprostować plecy…
|