Geje to Eric i Sam. Są parą od lat, ale nie afiszują się ze swą orientacją, ba – starają się wręcz uchodzić za „kochających normalnie”. Zwłaszcza Eric, który swego czasu święcił triumfy jako twardy zawodnik hokejowy, a teraz jest wziętym dziennikarzem sportowym. Sam z kolei jest poważanym adwokatem. Pewnego dnia pod opiekę obu panów trafi Scot, syn brata Sama, Billy’ego (Billy wyjechał do Ameryki Południowej, a matka chłopca przedawkowała narkotyki). Od pierwszej chwili widać, że 11-letni Scot nie jest przeciętnym chłopcem: fascynują go kobiece łaszki, krzykliwie się ubiera (różowe boa z piór!), maluje, nie lubi sportu, nie lubi rocka, lubi całować kolegów, urażony natychmiast płacze, porusza się z afektacją. To mały gej. I to nawet nie do kwadratu, a do sześcianu! Eric i Sam starają mu się wyperswadować takie zachowania (wiadomo, w szkole będzie miał problemy), z drugiej strony jednak wiedzą, co przeżywa chłopak i po trochu podziwiają jego szczery image.
Jako komedia obraz Laurie Lynd sprawdza się w 100%: są ciekawe, niebanalne postacie, cięte dialogi, zaskakujące pomysły, zaś główny bohater bez problemu podbije serce każdego widza. Jest też i przesłanie dotyczące tolerancji i poszanowania praw mniejszości. Schody mogą się zacząć, jeśli zestawimy tę familijną w gruncie rzeczy komedię z powieściowym pierwowzorem Michaela Downinga. Książka dotyczy walki o równouprawnienie, mówi o mozolnym przekonywaniu społeczeństwa, że homoseksualiści to nie zło wcielone itp. Takiej dramatycznej sytuacji w filmie nie znajdziemy: geje są w nim akceptowani, weseli i spełnieni… Na głębszą analizę problemu trzeba więc jeszcze poczekać – „Śniadanie ze Scotem” (chłopiec nazywa się Scott, ale chce, by mówić do niego i zapisywać imię jako Scot) to po prostu kawał naprawdę znakomitej rozrywki, przy której bawić się będą wszyscy, niezależnie od wieku i orientacji.
Jan |