Eric LeMarque uwielbia snowboarding. Jazda na desce wypełnia jego organizm adrenaliną, jak kiedyś, w najlepszych latach sportowej kariery, hokejowe mecze. Przekonany o swoich umiejętnościach, feralnego dnia podczas wyprawy w góry ignoruje ostrzeżenia o nadciągającej burzy śnieżnej. Zagubiony w leśnych ostępach, wyziębiony, pozbawiony jedzenia i wody, przez ponad tydzień zmuszony będzie toczyć walkę na śmierć i życie z bezwzględnymi siłami przyrody.
Pewien znany specjalista od wychowania powiedział kiedyś, że niektóre dzieci trzeba czasem lekko kopnąć w tyłek, żeby poszły właściwą drogą. Eric LeMargue musiał dojrzeć (miał wtedy 34 lata) by życie dało mu prawdziwego kopa na tyle silnego by się opamiętał na zawsze. Owym kopem można nazwać to podziało się w górach Sierra Nevada i co sprowokował swym zachowaniem młody, będący po wpływem narkotyków człowiek, nie zważając na ostrzeżenia o zbliżającej się zamieci i obierając drogę poza szlakiem. Ta karygodna lekomyslność kosztowała go niemało, bo utratę nóg a i tak może uważać się za szczęściarza gdyż odnaleziono go żywego. Mniej szczęścia miał odnaleziony przy okazji poszukiwań LeMargue’a zaginiony tydzień wcześniej inny narciarz Chris Foley, którego ciało zdążyły rozszarpać drapieżniki. Film „Siła przetrwania” względnie wiernie odtwarza prawdziwe wydarzenia, bo podobnie jak „123 godziny” i film Scott Waugha oparty jest na faktach. Więc jak już nam, widzom, mija złość na tak głupawe zachowanie bohatera, brak respektu dla gór i na to, że takich jak on szukają potem ratownicy narażając z kolei swoje własne życie, możemy przekonać się jak udało się przeżyć lekkomyślnemu snowboardziście. Na pewno pomogła mu zaprawa sportowa (był ekshokeistą), żelazna kondycja i duża odporność, na pewno nie pomógł brak podstawowych rzeczy takich jak choćby zapałki, nóż, jedzenie, woda czy mapa. Zwłaszcza ta ostatnia być może pozwoliłaby mu nie plątać się bez sensu po górach, bo w chwili zalezienia mężczyzna był zaledwie o 14 kilometrów od ośrodka. W takich filmach jak ten, gdzie akcja spoczywa właściwie na barkach jednego aktora, jego wybór jest kluczowy. Josh Hartnett nie jest tak utalentowanym aktorem, by wzbogacić w psychologiczne niuanse swą postać. W jego interpretacji to lekkomyślny, przepełniony złością na cały świat facet, który poza sportem nie m żadnych ambicji i zainteresowań. Swoje robi oczywiście charakteryzacja, ale żaden makijaż za aktora nie zagra. Hartnett nie jest zły, ale do pewnych rzeczy nie przekona, tym bardziej, że gwoli sprawiedliwości nie było ich też w dosyć przewidywalnym scenariuszu, a zwłaszcza a fatalnych reminiscencjach. Nie przekonuje również postać matki granej przez laureatkę Oscara Mirę Sorvino, tutaj nazbyt ekspresyjnej i grającej na jeden nucie. Szkoda potencjału bo mogła wyjść z tego opowieść z refleksją, a tak mamy kolejny surwiwalowy film przygodowy.
ASPEKTY TECHNICZNE
Choć film nie rzuca na kolana, pod względem realizatorskim jest całkiem niezły, a cudownie sfotografowane góry są rekompensatą za niedosyt. Błękit nieba, krystaliczna biel śniegu, głęboki granat gór nocą i jaskrawe kolory kombinezonów doskonale ze sobą współgrają. Obraz jest ostry jak brzytwa (zbliżenia poranionej i odmrożonej twarzy Erica, grudki lodu na włosach), kontrast głęboki.
Dźwięk przestrzenny, szum deski na śniegu, rozbryzgi brył lodu, skowyt wilków, trzask lodu czy bulgot wody, do której wpada Eric wybrzmiewają naturalnie i dynamicznie.
BONUSY
Wydanie typu booklet z książeczką.
veroika |