Nevada, lata 70. Małżonkowie Grace i Charlie Bontempo otwierają pierwszy legalny dom publiczny o pięknej nazwie „Ranczo Miłości”. Współpraca biznesowa układa im się dobrze, ale gorzej wygląda ich życie osobiste, ponieważ Grace zaczyna mieć coraz bardziej dość zdradzającego ją i trwoniącego pieniądze męża utracjusza. Jednym z jego kolejnych pomysłów jest zainwestowanie w uznanego w swojej ojczyźnie, ale mającego kłopoty argentyńskiego boksera Armanda Bruzę. Charlie nakłania Grace do zostania menadżerem Armanda, nie wiedząc, że sam popycha swą zaniedbywaną przez niego, tak naprawdę będącą już tylko lojalnym wspólnikiem w interesach, obumarłą z braku miłości żonę w stronę... prawdziwej miłości. Bo „romans” to słowo stanowczo nieoddające istoty tego, co się dzieje między starszą, schorowaną kobietą a młodszym, atrakcyjnym mężczyzną. Od chwili, w której Charlie odkrywa prawdę, wszystko zaczyna zmierzać ku tragicznemu końcowi.
Film Taylora Hackforda jest inspirowany faktami, a pierwowzorami Bontempów byli Joe i Sally Conforte, właściciele Rancza Mustang, pierwszego legalnego domu publicznego w USA, oraz młody bokser Oscar Bonavena. Nie należy się zrażać tandetnie kojarzącym się tytułem tego filmu ani sugerować krótkim opisem treści na okładce. To nie jest ani mdła opowieść o miłosnych perypetiach bywalców tytułowego rancza, ani historia powstania pierwszego legalnego domu publicznego w Nevadzie. Tak naprawdę biznes i miejsce akcji, a w zasadzie miejsce pracy, to tylko tło dla rozwijającej się sympatii i głębszego uczucia między wrażliwą kobietą i wrażliwym mężczyzną. Ona jest burdelmamą, a on bokserem i brzmi to fatalnie, ale to, co jest między nimi, jest piękne i jest prawdziwe.
Cała trójka głównych bohaterów gra świetnie, Helen Mirren jest rewelacyjna, Joe Pesci w roli jej męża oddał całą padalcowatość jego charakteru, a Sergio Peris-Mencheta wygrał wszelkie niuanse charakteru swojej postaci. Nie ma w tym filmie ckliwości, w jaką łatwo można byłoby wpaść, nie ma rubaszności, nie ma przerysowań w żadną stronę, jest za to inteligentne poczucie humoru i wiarygodność bohaterów i ich zachowań. Jeżeli ktoś nie zna kolei wydarzeń, które były inspiracją do powstania filmu, będzie zaskoczony obrotem spraw.
Bardzo udanym elementem „Rancza miłości” jest muzyka. Jest dokładnie taka, jaka miała być. Kojarzy się trochę westernowo, z wielkimi przestrzeniami Nevady, ale też i wielkimi przestrzeniami nieprzewidywalnej akceptacji, jaką ludzie noszą w sobie, nawet o tym nie wiedząc.
ASPEKTY TECHNICZNE
Kolory przez całą projekcję sprawiają wrażenie przygaszonych, nawet neony są jakieś takie anemiczne. Sceny plenerowe zyskują na naturalności barw, choć też nie są one rozbuchane, jak to w Nevadzie – beż piachu, wyssana z soczystości zieleń i tylko błękit nieba głęboki. Czerń nasycona, ale kontrast mniej zadowalający, trochę trudno rozróżnić szczegóły na ciemnych tłach. Poza tym szczegóły, dzięki dobrej ostrości, widać wyraźnie, czego przykładem zmarszczki na twarzach Grace i Charlie’ego.
Nie ma w tym filmie okazji do spektakularnej przestrzenności, ale to, co słychać, słychać dobrze. Głosy dochodzą z różnych stron, rozmowy z przodu, gwar, trzask ognia czy gwizdy w trakcie pojedynku bokserskiego – z boków. Odgłosy ciosów pięści sprawiają wrażenie przerysowanych, słychać je bardzo dobitnie, łącznie z poświstem powietrza, ale brzmią mało naturalnie.
BONUSY
15 zwiastunów.
ren / itk
Premiera DVD: 24.02.2011 |