Nicole (Dakota Johnson) i Matt (Casey Affleck) wiodą cudowne życie, wychowując dwójkę wspaniałych córek, gdy nagle na ich barki spada druzgocąca diagnoza – rak. Na wieść o chorobie Nicole, ich najlepszy przyjaciel z czasów studiów Dane (Jason Segel) na czas terapii decyduje się zamieszkać wraz z nimi, by odciążyć Matta w codziennych obowiązkach. Pełen empatii i pozytywnej energii „wujek” Dane wnosi w życie rodziny powiew optymizmu, niezbędny, by przetrwać trudny okres choroby. Wraz z jej postępem przyjacielski układ, który początkowo miał być krótkoterminowym wsparciem, zaczyna się przedłużać, zacierając granice między przyjaźnią a rodziną.
"Przyjaciela domu" można by nazwać filmem o umieraniu… ale byłoby to dużym nadużyciem. Tak naprawdę śmierć która czasem jest w tle a czasem na pierwszym planie staje się katalizatorem opowieści o przyjaźni. I to przyjaźni między trojgiem ludzi. Tu – choć wcale tego nie chcemy - pojawia się stereotyp Ménage à trois, ale nic z tego. Rozczaruję Was - film nie zmierza w tym kierunku, tym razem „Przyjaciel” nie ma namiętnego romansu z żoną kumpla… To mężczyzna trochę niedojrzały taki sympatyczny wieczny chłopiec bojący się zaangażowania, który „swoje miejsce” odnajduje – zupełnie niespodziewanie – w sytuacji choroby swej przyjaciółki. Jest idealnym towarzyszem: cierpliwym wyrozumiałym i bardzo wrażliwym. A przy tym niesamowicie dyskretnym działa wtedy, kiedy musi i kiedy powinien wyczuwając czy i kiedy jest potrzebny: Nicole, Mattowi czy ich córkom. Ich relacja jest jedną z najbardziej wiarygodnych jakie widziałam ostatnio w filmie obyczajowym: oprócz wsparcia jakie Dane daje nie waha się powiedzieć: jesteś idiotą albo wymusić działanie, które jest niezbędne.
Prawdziwa psychologicznie jest cena jaką płaci za to bycie blisko, bo śmierć Nicole dotyka go tak jak Matta. Genialnie pokazano jak role się odwracają… teraz on musi lizać swoje rany, a Matt odpłaca mu szacunkiem wobec jego stanu. Scena ich pożegnania jest narracyjnym majstersztykiem…
Wbrew pozorom film nie jest przygnębiający i smutny. Ma zabawne momenty, cięte dialogi i ciekawe sytuacje. Jest daleki od stereotypów, nie emanuje tragizmem, tylko prawdą. Jest ciekawie skonstruowany, bo nielinearny. Przyjaźń i relacja tej trójki punktują interwały czasowe jakie wyznacza choroba Nicole: 2 lata przed diagnoza, rok po diagnozie itp. Widzimy więc fragmenty, które dobrze obrazują ewolucję ich relacji, ale i dojrzewanie ich jako ludzi również w kontekście odchodzenia Nicole. Czymś a raczej kimś kto im w tym rozwoju pomoże jest opiekunka hospicyjna, którą można by nazwać „doulą śmierci”, towarzyszącej nie porodowi, a odchodzeniu. Kobieta, która dla której śmierć jest czymś naturalnym uczy ich że kiedy już nic nie poradzimy, możemy zapewnić przynajmniej minimum komfortu psychicznego, zadbać nie tylko o umierającą kobietę ale i siebie…
I na koniec słówko o aktorach, którzy grają rewelacyjnie włącznie z Dakota Johnson która w Pięćdziesiąt twarzy Greya nie popisała się swoim kunsztem aktorskim.Tu dotrzymuje kroku Casey Affleckowi i Jasonowi Segelowi, przekonującym psychologicznie i cudownie prawdziwym. |