Schyłek drugiej wojny światowej. Armia amerykańska toczy ciężkie walki z Japończykami o każdy skrawek lądu na Pacyfiku. Strategicznym celem jest wyspa Okinawa, której zdobycie może oznaczać ostateczną klęskę Japonii. Wśród setek tysięcy amerykańskich żołnierzy trafia tu Desmond T. Doss, sanitariusz, który ze względu na wyznawaną religię odmówił noszenia broni. Traktowany z nieufnością, oskarżany o tchórzostwo, wkrótce udowodni jak bardzo się wobec niego mylono. Podczas najcięższych starć, wielokrotnie ryzykując życiem, wydostaje z ognia walki ponad 70 rannych żołnierzy. Tak rodzi się legenda bohatera, którego jedyną bronią jest wiara, nadzieja i miłość…
Po co wymyślać fikcyjnych bohaterów jeśli istnieli tacy ludzie jak Desmond T. Doss, którego życie to właściwie gotowy scenariusz. Gdyby nie to, że „Przełęcz ocalonych” jest opowieścią o prawdziwym człowieku mogłaby się wydawać naciągana. Doss był faktycznie… oryginalnym żołnierzem, nie każdy chciałby mieć go za sobą, wszak nie użyje broni, by zabić mierzącego do nas wroga. W filmie dużo uwagi poświęcono temu dylematowi, jaki musieli mieć jego towarzysze z oddziału. I dobrze. Ja bym też taki miała, bo pacyfizm i wojna wzajemnie się wykluczają. Przypadek Dossa stanowi wyjątek od tej reguły.
Co więcej podszyty religijnością pacyfizm Desmonda – o dziwo - nie drażni. Jest psychologicznie umotywowany, a widz jest świadkiem procesu, który uwieńczyła taka postawa. Wydaje się, że figura kluczową był przemocowy i nadużywający alkoholu ojciec, nie mogący poradzić sobie z wojenną traumą, na którego Desmond symbolicznie podniósł kiedyś rękę. Drugie kluczowe doświadczenie to to, podczas którego omal nie stał się mimowolnym zabójcą własnego brata. Są to na tyle przekonujące watki, że wierzymy iż Doss nie urodził się taki dobry, on po prostu do tego dojrzał, a postawę wypracował (bywa przecież chwilami porywczy). Dlatego jego religijność jest autentyczna i ani przez chwilę nie zakrawa na dewocję. Jeśli ktoś chce być religijny, to chciałoby się, by był nim w taki sposób…
Nawet gdy w tym filmie pojawia się cień patosu jest on skutecznie neutralizowany przez fizyczność aktora grającego Dossa, która jest absolutnym zaprzeczeniem stereotypowej figury bohatera. Chuchrowaty, zbyt wiotki i wyrośnięty, uśmiechający się w chwilach zakłopotania chłopak o nieśmiałym spojrzeniu jest (fizycznym) zaprzeczeniem herosa. Hartu ducha i silnej osobowości nie da się sfilmować, tym większą więc pracę wykonał aktor, który musiał grać jakby wbrew sobie.
Kocham kino wojenne, a ta część filmu, która rozgrywa się na wzgórzu Okinawy po prostu rzuca na kolana. Jest w niej i batalistyczny rozmach i prywatna tragedia, jest zaskoczenie, gdy w jednym momencie kule czy granaty odbierają życie, masakrują ciało, wyrywają wnętrzności czy rozczłonkowują człowieka na kawałki mięsa. Jest napięcie, gdy Desmond pod osłoną nocy, mgły i dymu zbiera rannych ukrywając się przez wrogiem. Jest wreszcie zdumienie, gdy spontanicznie opatruje wroga, który jest równie zdumiony jego postawą jak widz. Jest dramat, gdy tak wielu chcących żyć nie udaje się uratować. Atak na Okinawę chyba nawet bardziej niż lądowanie na plaży Omaha z „Szeregowca Ryana” przypominał mi atak na wzgórza z filmu „Gallipoli” Petera Weira. Samobójcza szarża na karabiny maszynowe, walka wręcz w okopach i ten kontrast… wynikający z geografii, bo tak nie na miejscu wydaje się umieranie w pełnym słońcu, już lepiej gdy zasnuwa je nadmorska bryza znad kanału La Manche.
ASPEKTY TECHNICZNE
Mocne basowe uderzenia znaczą dźwiękowe pole bitwy, a moc taką ma huk dział z okrętów wojennych ostrzeliwujący pozycje Japończyków. Podczas ataku strzały, grzechotanie sprzętu, wybuchy granatów, trzask ognia, okrzyki i jęki rannych i walczących tworzą kakofonie bitewnych dźwięków.
Obraz ostry i bardzo dobrym kontraście. W pierwszych sekwencjach dominują jaskrawe, soczyste zielenie. Potem koloryt zmienia się w jasne beże i gołębie szarości.
BONUSY
Sporo, ciekawe i tłumaczone. Jest 6 wywiadów z reżyserem i aktorami, które trwają łącznie około 25 minut. Andrew Garfield analizując osobowość swego bohatera mówi, że łączy go z ojcem pewien rodzaj wstydu i bez tego doświadczenia bezsilności nie byłby w stanie dokonać tego, co zrobił. Mówi też o przygotowaniach do roli z zapoznawaniem się z procedurami medycznymi włącznie, co było niezbędne do trwającego 3 tygodnie maratonu jakim było kręcenie scen bitwy. Sam Worthington mówi o swej niewiedzy dotyczącej zarówno walk o Okinawę, jak i postaci Dossa, który nota bene wahał się przed sprzedażą praw do historii, gdyż nie uznawał tego co zrobił za coś specjalnego. Reszta aktorów, czyli Teresa Palmer i Vince Vaughn mówią o granych prze nich postaciach, a Mel Gibson o małej liczbie komputerowych efektach specjalnych. Temat rozwija obszerniej w materiale o efektach specjalnych. Otóż spece od nich wymyślili taki rodzaj granatów, że kaskaderzy mogli na nich… stawać ryzykując jedynie osmalenie rzęs. Jest jeszcze krótki Making of koncentrujący się na Adwentystach Dnia Siódmego.
veroika |