Dr Philips prezentuje jej zapis eksperymentu psychologicznego, w którym jedna z osób poddanych testom ginie, a reszta nie może wydostać się z zamkniętego pokoju i musi w dodatku rozwiązywać zagadki. Szybko okazuje się, że eksperyment ciągle trwa, a ona jest właśnie świadkiem selekcji uczestników. Nie wie tylko jednego, jaki cel ma eksperyment, w którym kolejno giną ludzie.
„Pokój śmierci” wpisuje się fabułą w długą tradycję filmów mówiących o eksperymentach na ludziach, które w latach 50. i 60. na terenie USA przeprowadzała tzw. Mkultra. W ramach projektu badawczego eksperymentowano nad możliwością sterowania ludzkim umysłem i kontroli nad nim m.in. poprzez wpływ narkotyków, bodźców elektrycznych i percepcji podprogowej. Eksperymenty psychologiczne wszelakiego rodzaju są na tyle wdzięcznym motywem w filmach, że wykorzystano je m.in. w „Drabinie Jakubowej”, „Eksperymencie”, „Wyspie tajemnic” czy „Teorii spisku”.
„Pokój śmierci” jest właściwie kombinacją ich wszystkich. Kłopot w tym, że jeśli punkt wyjścia jest akceptowalny, to z realizacją nie poszło najlepiej. Wina to poniekąd scenariusza: to, co się dzieje w pokoju śmierci, jest jeszcze wytłumaczalne psychologicznie, to, co dzieje się na zapleczu, jest mocno nielogiczne, a przecież mamy do czynienia z naukowcami, którzy chcą coś odkryć, wyłonić jakiś schemat itp. Tutaj wychodzi na to, że za wszystkie sznurki pociąga jedna, wszechwiedząca osoba, jedyna, która wie, co robi, przedstawiana tu bardziej jako Wielki Brat niż jak naukowiec. Dla widzów do końca pozostaje zagadką, czym się kieruje w swych wyborach, ni pary z gęby bowiem nie puści, a asystentka, która powinna w imieniu widza to odkrywać, ogranicza swe wypowiedzi do takich oczywistości, że nawet dziecko byłoby bardziej błyskotliwe. I tak nasi bohaterowie giną, a nas zżera ciekawość, dlaczego właśnie ten, a nie inny traci żywot w imię nauki. Nasza wiedza nie zostaje zaspokojona, a w dodatku wynik eksperymentu też pozostaje wątpliwy. No bo jak zmusić jedynego pozostałego przy życiu człowieka, by zrobił to, co sobie Wielki Brat wymyślił? Hmmm... wielce dyskusyjne.
Jako się już rzekło, to, co się dzieje w „Pokoju śmierci”, jest bardziej satysfakcjonujące niż to co na widowni. Trzej uczestnicy eksperymentu kombinują, jak by tu przeżyć, myśląc intensywnie, czemu zostali wciągnięci w te gierki i czemu one służą. A to zawiązują koalicję, a to walczą przeciw sobie. Instynkt życia bynajmniej nie podpowiada im takich samych zachowań…
Film ratują aktorzy, a właściwie głównie rewelacyjny Timothy Hutton w roli energicznego, pomysłowego i inteligentnego krętacza Crawforda. Niestety Clei DuVall dano jedynie błysnąć w roli Kerry, a bohaterka Chloe Sevigny, Emily, nie miała zbyt wiele do powiedzenia.
ASPEKTY TECHNICZNE
Obraz jest niemal aseptyczny, utrzymany w klinicznych barwach: sporo szarości, bieli i czerni. No i oczywiście czerwieni krwi. Kontrast tylko w porządku, ostrość dosyć dobra (w częstych zbliżeniach), w ciemności lekko niedomaga. Sceny z kamer zainstalowanych w pokoju są ziarniste i mają zielonkawy koloryt.
W ścieżce dźwiękowej dzieje się sporo, ale w tyłach odzywają się głównie monotonne głosy z krótkofalówek, odgłosy strzałów i pacyfikowania opornych dochodzące z innych pokojów. Głównie jednak wszystko idzie przez fronty.
BONUSY
Jest oferta dystrybutora, zwiastuny i notki biograficzne.
veroika |