„Piąty element” to obok „Leona zawodowca” przykład niezmąconej, wręcz doskonałej narracji, stylowości, którą złośliwi nazwali przerostem formy nad treścią. Jednak dzięki kostiumowi science-fiction filmowi zupełnie to nie zaszkodziło. Płynność, z jaką historia się rozwija, wciąga tak bardzo, że można się w niej długo rozsmakowywać, nawet gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że to bajka.
To również jeden z niewielu filmów opowiadający o walce dobra ze złem w sposób pozwalający zapomnieć o dyrdymałach i banałach typowych dla tej tematyki i skupić się na delektowaniu akcją. Gratka dla miłośników box-office’ów, albowiem „Piąty element” to jedna z najdroższych francuskich produkcji wytwórni Gaumont końca lat 90. XX wieku. Budżet filmu wyniósł 90 mln dolarów (z czego 80 poszło na same efekty specjalne), a film na całym świecie zarobił ponad 180 mln, co jak na produkcję stricte francuską z międzynarodową pierwszoligową gwiazdorską obsadą jest sporym sukcesem. Film otwierał festiwal w Cannes w 1997 roku.
Rok 2259. Zagrożona Ziemia potrzebuje sposobu, aby zlikwidować zbliżające się do niej zło w postaci wielkiej płonącej planety. Lekiem na opanowanie go jest tytułowy piąty element, który w połączeniu z czterema kamieniami – z których każdy symbolizuje ziemski żywioł (ogień, woda, piasek, wiatr) – zapobiegnie apokalipsie. Tym piątym elementem jest Leeloo (Milla Jovovich), piękność z kosmosu, która dzięki naiwności i niewinności potrafi nakłonić nowojorskiego taksówkarza, Korbena Dallasa (Bruce Willis), aby rzucił wszystko i pokonał zło.
„Piąty element” jest jak sklep z najbardziej fascynującymi zabawkami, z którego możemy wynieść wszystko, co chcemy. To też rodzaj reżyserskiego spełnienia marzeń Bessona, który scenariusz filmu napisał już w szkole średniej.
U Bessona nie brakuje niczego. Jest skończenie zły charakter w postaci Zorga (genialnie wycieniowana rola Gary’ego Oldmana), weteran, obecnie taksówkarz z odebranym prawem jazdy, który potrafi się zachować jak Mesjasz, aby uratować świat - antybohater Korben Dallas kreowany przez zawadiackiego Bruce’a Willisa, takiego jakiego pokochali go widzowie w serii „Szklana pułapka”. Jest Ian Holm jako ksiądz (zupełnie inny niż pokładowy zimny i wyrachowany Ash z „Obcego” Scotta). Wisienką na torcie jest Leeloo (wówczas 20-letnia, ekscentryczna Milla Jovovich o wściekle pomarańczowych włosach). Całość, wmontowaną w ramy postmodernistycznego cyberpunku, otacza galeria przeróżnych, śmieszno-groźnych postaci. A to wszystko ma posmak nieskrępowanej zabawy, która jest satyrą na wielkie heroiczne kino. Jeśli do tego dorzucimy nieposkromioną fantazję Bessona w kreowaniu świata totalnie komiksowego, mieniącego się feerią barw, smaków i zapachów, mamy widowisko „absolute szpic klasa”.
Besson, bez kompleksów, „Piątym elementem” pokazał, że jest George’em Lucasem lat 90. XX wieku. Bohater grany przez Willisa to alter ego Bessona, ucieleśnienie marzeń twórcy. Korben Dallas tłumiący w sobie przez lata przemożną chęć wykazania się i przeciwstawienia się wiążącemu go systemowi, gdy tylko nadarza się okazja, znajduje w sobie siłę, aby zbawić ludzkość, a na koniec zdobyć kobietę. To antybohater, jakiego kino kocha i w typie, który już wcześniej podziwialiśmy (Snake Plissken z „Ucieczki z Nowego Jorku”). Sukcesu tego typu bohatera należy upatrywać w jego ludzkim wymiarze, podobnym do tego, jaki Willis wykreował w „Szklanej pułapce”. Nie przeszkadza mi nawet, że Willis ma blond fryzurę i pomarańczową kamizelkę. Robi te same miny co zawsze, bawi nas swoją zatroskaną i figlarną miną, a przy tym dzięki sprytowi, młodzieńczej werwie i witalności potrafi wybrnąć z każdej sytuacji. Czy wobec tego możemy wymagać czegoś więcej?
„Piąty element” to eskapizm w czystej postaci, uprawiający żywioł kina, czyli ruch i wieczne przemieszczanie się. U Bessona daje się zauważyć metaforę świata końca XX wieku i kryzysu wiary. Ludzie żyją w kompaktowych mieszkaniach, policja budzi strach swoją bezwzględnością, za oknami panoszą się wszechobecne ruchome reklamy tworzące ułudę luksusu. Dzięki temu wszystkiemu Besson stworzył dzieło zawierające przesłanie wzięte z kart książek Dicka, tyle że podane w komiksowej, pstrokatej formie. Nawiązań scenograficznych do „Łowcy androidów” i „Gwiezdnych wojen” jest tu bardzo dużo. Zasługa w tym Jeana Girauda, którego pomysły wykorzystano w scenografii do „Tronu”. Z kolei scenografia „Piątego elementu” wpisała film w kanon futurystycznych wizji miast przyszłości.
W filmie jest dużo smaczków. Francuski reżyser Mathieu Kassovitz zagrał Muggera, złodzieja chcącego oskubać Dallasa. Powiernika Zorga, Right Arm, zagrał sam Tricky. W prologu filmu uważny widz rozpozna Luke’a Perry’ego. Z kolei postać metroseksualnego Ruby’ego Rhoda, którą gra Chris Tucker, była zainspirowana Prince’em i Lennym Kravitzem. Eksplozja w hali głównej na promie kosmicznym Fhloston była największą eksplozją, jaką kiedykolwiek sfilmowano. Większość wybuchów wymknęła się spod kontroli. Mimo że Zorg jest wrogiem numer jeden Korbena Dallasa, w żadnej scenie nie grają razem.
„Piąty element” wchodzi w skład kolekcji filmów Luca Bessona wydanej przez Monolith Video.
ASPEKTY TECHNICZNE
Obraz to istna perła. Panoramiczny, (2.35.1) w jakości najlepszej dla nośnika DVD, zdradza, że materiał wyjściowy był wyśmienitej jakości. W ogóle jego jakość techniczna sprawia, że można go uznać za referencyjny. Przy takiej perfekcyjnej ostrości widać wszystko, co pozwala delektować się bogactwem detali kostiumów autorstwa Jean-Paula Gaultiera i scenografii. Całość pod względem kolorystyki jest celowo utopiona w ciepłych odcieniach czerwieni, pomarańczowego, żółtego i pochodnych. Kontrast, wyrazistość detali, płynność poruszających się obiektów są wzorowe. Wizualnie film na DVD prezentuje się bez żadnych błędów (zdarzają się drobne skazy analogowe). Na tym nośniku trudno uzyskać lepszą przestrzenność i przejrzystość obrazu.
Ścieżka dźwiękowa w DTS ES 5.1 to wyższa szkoła jazdy. Szeroka i bardzo bogata panorama dźwiękowa odzywa się bajecznymi dźwiękami już na początku filmu, gdy akcja rozgrywa się na pustyni w Egipcie w 1914 roku. Różnice w dynamice i detaliczności pomiędzy ścieżkami polegają na potędze wersji dźwięku o niskiej kompresji. W scenie lądowania przybyszów i w towarzyszącej im muzyce ścieżka w DTS ES brzmi klarownie, niezmącona żadną kompresją. Przed eksplozją flotylli kosmicznej generała Staederta (John Neville) w tylnych kanałach aż kipi od głosów wydających rozkazy, widowiskowych przelotów i podnoszącej napięcie, militarnej, marszowej muzyki Serry, która brzmi jak wsamplowany Laibach z „God is God”. Gdy powietrzny wóz policyjny na ruchliwej trasie w Brooklynie ściga taksówkę Dallasa, w tyłach słychać manewr zawracania. Towarzyszy temu wyrazisty odgłos syren i zgiełku zatłoczonego miasta. Pościg za taksówką wykorzystuje pełną kierunkowość kanałów, a ich przepustowość i lokalizacja dźwięku jest bliska ideału. Wybuch bomby sprawia, że słyszymy odgłosy pękających grodzi na kosmicznym promie. Podmuch i odłamki przelatujące w kanałach efektowych powodują, że gotują się one od wstrząsów, a subwoofer trzęsie pomieszczeniem. Sławetnemu połączeniu się Piątego Elementu towarzyszy detonacja rozchodząca się dośrodkowo i odśrodkowo po eksplozji w centralnym kanale.
BONUSY
Tych zabrakło.
Marcin Kaniak
Premiera DVD: 23.11.2011
|