Tak zaczyna się walka o życie kaprala Bowera, który budzi swego dowódcę, tak samo zresztą zdezorientowanego jak on, w nadziei, że ten wie coś więcej. Bower i jego dowódca Payton są piątą wachtą na Elysium, statku lecącym w stronę planety Tanis, na której odkryto warunki do życia. Ewakuacja była niezbędna, bo Ziemi grozi zagłada. Jak się okazuje po zbadaniu pokładowego komputera, oficerowie obudzili się w ostatnim momencie. Reaktor, który podtrzymuje życie na statku, jest na wyczerpaniu. Przywrócić go do pracy może tylko jego zrestartowanie. Bower, jako lepiej znający się na mechanizmie statku, wyrusza w drogę, by go odnaleźć. Szybko przekonuje się, że na statku śpią nie tylko oni dwaj. Poza paroma ocalałymi ludźmi grasują po nim krwiożercze mutanty, które były kiedyś... zahibernowanymi kolonistami. Statek przewoził ich aż 60 tysięcy...
Nie będziemy zdradzać dalszego ciągu, choć właściwie tajemnic starczyłoby jeszcze na parę zdań. Aż do finiszu „Pandorum” chowa w zanadrzu jakieś zagadki i – co ważne – umiejętnie je dawkuje, pozostawiając również pole dla wyobraźni widza, bo i sami bohaterowie nie wiedzą do końca, w jakiej sytuacji się znajdują.
Najlepiej jednak wyszła reżyserowi wizja Elysium, gigantycznego statku, spełniającego w pewnym sensie funkcję arki Noego. Mamy tam i kilometry prowadzących donikąd korytarzy, i wąskie przejścia oplątane rurami, i zakamarki przypominające średniowieczne komnaty, i wreszcie olbrzymią przestrzeń laboratorium z kapsułami z różnymi formami życia. Reżyser wymarzył sobie to miejsce, by najlepiej pokazać ataki głodnych mutantów, i choć nie brakuje im siły wyrazu, ten wątek zdaje się być doczepiony do filmu li tylko z komercyjnych względów. A szkoda, bo bez niego obraz mógłby wylądować o poziom wyżej niż „Pitch Black” czy „Resident Evil”. Nie brakuje w nim bowiem tematów, które można by pociągnąć, a po których trochę się prześlizgnięto: kompleks Boga, wypaczenia spowodowane nadmiarem iluzorycznej władzy, kwestia kolonizacji nowych planet, śmierć Ziemi czy wreszcie samo zjawisko pandorum, czyli upośledzenia czynności spowodowanego długą hibernacją.
W „Pandorum” występuje tylko kilku aktorów, ale właściwie tylko jedna postać jest dosyć wyrazista. Ową najlepszą kreację stworzył Ben Foster jako Bower. Tam, gdzie trzeba, jest autentycznie przestraszony (klaustrofobiczna scena utknięcia w szybie), kiedy trzeba zdecydowany, ale w żadnym momencie nie brakuje mu siły wyrazu.
Dennis Quaid w roli Paytona miał o wiele mniej do zagrania – bywa wprawdzie dwuznaczny i nieodgadniony, ale chyba nie wykorzystano do końca jego potencjału.
ASPEKTY TECHNICZNE
Na Elysium, statku, na którym toczy się akcja, jest ciemno, zimno i wilgotno i obraz oddaje te wszystkie wrażenia. Mająca wiele odcieni czerń wsysa, niestety, wiele detali tła, których na pewno nie zobaczymy. Ma to jednak swoją dobrą stronę, bo wzmaga efekt klaustrofobii. Czerń uzurpująca sobie wielką przestrzeń statku powoduje, że to mały i wąski krąg światła roztaczany przez ręczne świetlówki czy latarki jest obszarem poznanym. Poza nim nie ma nic... albo są demony. Przy tak skąpym oświetleniu planu nie może być mowy o jakichś cudach ostrości, ale jest ona całkiem przyzwoita w zbliżeniach, w których twarze bohaterów ogląda się równie wyraźnie jak pod mikroskopem.
Cały wachlarz bardzo dziwnych dźwięków: stuków, puków, chrzęstów, kroków, brzęków, szelestów itp. tworzy atmosferę zagrożenia. Basy potęgują efekt ataków mutantów, ale i świetnie oddają pracę olbrzymiego statku z jego silnikami i reaktorem, które wydają się żyć pełnią elektronicznego życia, nawet jeśli są w stanie uśpienia. Świetnie wypadła końcowa scena w kokpicie, gdzie Bower walczy z majakami dźwiękowymi. Ów podwojony głos, który rozlega się w poszczególnych głośnikach, zdaje się, jak u kogoś opętanego, dochodzić z tyłu głowy.
BONUSY
Oczywiście po polsku. Choć akurat reportaż z planu (14 min) obywa się bez żadnych dialogów. Pokazano w nim kilka ujęć z realizacji scen w kokpicie, sekwencji walk Nadji z Bowerem oraz z pracowni charakteryzatorskiej, gdzie aktorzy poddawani są torturze brudzenia i ranienia. Jest też kilka krótkich – czas trwania wszystkich to 15 minut – wywiadów z aktorami i reżyserem. I tak Dennis Quaid wyraża się bardzo pozytywnie na temat pracy reżysera, który mając zaledwie 34 lata (choć przez spory brzuszek wygląda na dużo więcej) zachowuje się tak profesjonalnie, jakby miał 40-letnie doświadczenie w branży. Ben Foster z kolei wyznaje, że nie przepada za SF, ale ta historia przykuła jego uwagę na tyle, by z pośpiechem odwracać kartki scenariusza. Cam Gigantec zdradza swój, jak się później okazało nieuzasadniony, lęk przed pracą z taką gwiazdą jak Quaid i mówi o tym, jak bardzo był zaskoczony, gdy na planie zamiast zielonego ekranu zobaczył normalną, bardzo realistyczną scenografię. Antje Traue dzieli się wrażeniami z pracy na wilgotnym i ciemnym planie oraz męką, jaką było dla niej codzienne półtoragodzinne przygotowywanie do zdjęć. Cung Le cieszy się ze swej wojowniczej roli faceta, który zarobił w życiu wiele blizn. I wreszcie mówi słówko reżyser, którego zafascynowały podróże kosmiczne i to, że jeśli nie wynajdziemy hiperprędkości, będą one trwać wieki.
veroika |
Opinie użytkowników (1)
Else 2014-29-03 22:03 Odpowiedz
Obcy Ósmy pasażer Nostromo. Po obejrzeniu kilkunastu minut filmu to była moja pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy. Co prawda z samym obcym nie ma on nic wsólnego jednak klimat jest porównywalny.
Potężny opustoszały statek kosmiczny w pustej przestrzeni, ciemne korytarze, szyby i zaułki. Metaliczne odgłosy uderzeń w stal, dźwięki alarmu uruchamiającego się w chwilach \"przebłysku\" nuklearnego reaktora. Pozbawieni pamięci oficerowie, którzy budzą się z hipersnu. Nieświadomi i walczący z czasem. Do tego ONI... Niestety film trwa ok 90 min, co jest stanowczo za krótko jak na możliwości pociągnięcia tak świetnej fabuły. Koniec niebieskiej planety, dziwne, krwiożercze istoty i bardziej szczegółowa historia ich powstania oraz nowa ziemia to elementy fabuły które zostały w filmie liźnięte. Trochę szkoda. Jednak klimat jest wspaniały. Z całą pewnością można powiedzieć że lepszy niż w Pitch Black, Obcy 4, Event Horizont, Riddicku i nawet Prometeuszu. Moim zdaniem film nie zyskał tak dużej popularności gdzyż nie był kontynuacją znanej już serii, przyćmiły go premiery innych głośnych filmów.
Polecam go miłośnikom horrorów osadzonych w kosmosie. Na pewno się nie zawiodą. Odradzam jednak miłosnikom latających pedałów z kozikiem w ręku typu Krzyk.