Carrey i pingwinki robią minki.
Ekranizacja oryginalnej książki autorstwa Richarda i Florence Atwaterów, której głównym bohaterem jest Tom Popper, syn obieżyświata, który wychował się bez ojca i sam jest kiepskim ojcem. Pewnego dnia dostaje po zmarłym tatku zaskakujący spadek – stadko pingwinów! Cyniczny milioner ulega fascynacji ptakami i na ich potrzeby przekształca swe apartamenty w lodową krainę. Pingwiny topią lód w jego sercu i stają się szansą na odzyskanie uczuć dzieci. Oczywiście na drodze do pingwinio-rodzinnego szczęścia stanie pewien zły charakter.
Ciekawy scenariusz i surrealistyczna scenografia apartamentowca na Manhattanie przerobionego na kawałek Antarktydy to największe atuty tej familijnej komedii o ptakach uczących odpowiedzialności i życia w rodzinie faceta o twardym sercu. Jim Carrey błaznuje jak zawsze (co akurat w tym filmie nie wydaje się nie na miejscu), a pingwiny… Właśnie, z pingwinami jest problem – żywe ptaki zostały zastąpione w większości ujęć przez animatroniczne kukły lub zwyczajnie je zanimowano. Dzięki temu mogą co prawda robić „ludzkie” grymasy czy zjeżdżać slalomem, ale wyglądają bardzo sztucznie… I nieprzekonująco. Ta efekciarska zagrywka twórców filmu znacząco obniża walory tego sympatycznego w sumie dziełka przeznaczonego dla młodszych widzów.
Jan